Page 247 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 247

na zielono zakonnicami i z jednym ohydnym policjantem. Opisuję, jak oni
             wszyscy wyglądają w aucie, i znowu się śmiejemy. Przedtem Bronka należała
             do ciotki, do swojej matki i paru innych osób, których nie znałem. Teraz, po
             śmierci, należy tylko do mnie. Wszystko mogę jej opowiedzieć. Ona jedna mnie
             zrozumie. I pociesza mnie myśl, że już nigdy nie będę sam.
                Chyba zasnąłem. Budzi mnie policjant. Początkowo nie mogłem się po-
             łapać, kim jest, skąd się wziął, czego ode mnie chce.
                – Chciałeś iść do ubikacji.
                Policjant prowadzi mnie, nie odstępując aż do drzwi. Okno w łazience
             znajduje się strasznie wysoko, dotyka sufitu. Do tego okratowane jest drutem
             kolczastym. Nie ma szans na ucieczkę, więc porzucam tę myśl. W drodze
             powrotnej napotykamy dwóch policjantów, którzy według mnie wyglądają
             dosłownie jak bliźniaki. Trudno ich rozróżnić. Te same gęby, te same miny
             i ten sam głos, obojętne co mówią. Pomiędzy nimi stoi trójka dzieci. Każdy
             trzyma pakunek w rękach. Mój policjant podpisuje jakiś kwitek. Dzieci stoją
             pod ścianą. Ściana jest szara i zmęczona, a dzieci niemal się w nią wtapiają.
             Nie wiem, czemu zaczynają się śmiać. Da się wyczuć, że nie pierwszy raz się
             tu znalazły. Wyróżnia się wśród nich wysoki blondynek w czapce z daszkiem.
             W ręku trzyma torebkę z pestkami słonecznika. Rozgryza je, demonstracyjnie
             wypluwając łupinki pod nogi policjantów.
                – No, Władek, możesz zabrać ze sobą te „klejnoty”, ale miej na nich oko
             – ostrzega policjant z posterunku.
                Nasz funkcjonariusz jest niższy, barczysty i podejrzliwy.
                – Niech no tylko podskoczą. Poznają, co znaczy moja pięść.
                Blondynek nie przestaje pluć pestkami w jego stronę. Teraz siedzimy
             stłoczeni. Dwie panie Pedagożki i policjant na jednej ławce, my na ławce
             naprzeciw nich. Chłopiec z pestkami bardzo mnie ciekawi. Naprawdę mu
             zazdroszczę. A jak on się zwraca do pani Zofii i pani Haliny – jakby sikali
             do jednego wiadra!
                – No, Zofio, znów się spotykamy. Jak się masz?
                Kobieta stara się nie obrażać i milczy. Blondynek wyciąga z kieszeni peta
             i zapala go. Dym wylatuje mu nosem. Każdy jego ruch śledzą surowe spojrzenia
             dwóch kobiet i policjanta. Mnie się podoba jego spektakl.
                – Zygmuncie, może przestaniesz palić? – sugeruje pani Zofia.
                – Jak skończę peta – obiecuje mężczyzna, rzucając jej wyzywające spoj-
             rzenie. Potem zwraca się do mnie. Widocznie zauważył, że z podziwem się
             w niego wpatruję. – Nazywam się Zygmunt. A ty?                        245
   242   243   244   245   246   247   248   249   250   251   252