Page 229 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 229

Przychodzi do nas jeszcze jeden dziwny mężczyzna. Jest bardzo miłym
             człowiekiem, do wszystkich się uśmiecha, wszystkich wita po polsku z obcym
             akcentem. Każdemu ściska rękę i z zainteresowaniem pyta o zdrowie, nawet
             mnie, co wydaje mi się zabawne. Dziewczyny mówią, że jest bardzo inteligentny,
             że jest profesorem, a nawet wysokim urzędnikiem państwowym. Ciotka bije
             go po twarzy, przeklina i kopie. A nas zachęca do pomocy. Nawet mnie wolno
             przyjść. Ten profesor chodzi na czworakach, zupełnie goły. Wzdycha i jęczy
             „ooo, ooo”, prosząc, żeby na niego nasikać. Dziewczyny się nie zgadzają, a ja
             szybko stamtąd uciekam. Wieczorem Bronka opowiadała mi o wielu takich
             przypadkach. Kiedy zapytałem ją, jak to się dzieje, że mężczyzna przychodzi,
             żeby dać się poniżać, Bronka odparła, że jej nic już nie dziwi.
                Stosunki między ciotką i Bronką znowu się popsuły. Wydaje mi się, że one
             same nie wiedzą czemu. Po prostu nie mogą się nawzajem znieść. Naturalnie
             ja jestem za Bronką, więc ciotka demonstracyjnie nie mówi mi „dzień dobry”.
             Bardzo mnie to boli i obawiam się, że jeśli dalej tak będzie, będę musiał
             opuścić ten dom. I Bronkę. Trudno mi sobie wyobrazić, że nie zobaczę tej
             najcudowniejszej wariatki na świecie. Ona ze swej strony przyrzekła, że jeśli
             ciotka mnie wyrzuci, to odejdzie ze mną. Ciężko uwierzyć, że zrobi to przeze
             mnie i straci miejsce pracy.
                Wieczorem ciotka wezwała mnie do swojego pokoju. Siedziała w niebie-
             skiej koszuli nocnej z mnóstwem falbanek przy dekolcie i na rękawach. Po
             jej minie zrozumiałem, że nie ma dla mnie dobrych wieści. Patrzyła na mnie
             długo, a ja czekałem, co ma mi do powiedzenia.
                – Posłuchaj, Awrumie Lajb. Wzięłam cię do siebie, bo nie masz nikogo
             innego. Jestem twoją jedyną rodziną. Mieszkasz u mnie od pół roku. Nie
             mogłam od ciebie niczego wymagać, bo byłeś chory. Teraz wyzdrowiałeś.
             Nie jesteś już dzieckiem, masz dziesięć lat albo i więcej, w tym wieku ludzie
             muszą zarabiać na życie. Sam wiesz i widzisz, jak ciężko pracujemy. Każda
             dostaje za to pieniądze. Z tego pewien procent idzie na utrzymanie domu,
             kilka procent dla mnie, a kilka dla pana oficera Bolesława, żeby nas chronił.
             Ty też powinieneś pomagać.
                – Co mam robić? – zapytałem.
                – Pomożesz, przyprowadzając klientów z ulicy. Tak, jak to robią w innych
             miejscach. I dlatego lepiej im się wiedzie. Ty, jako dziecko, będziesz pracować
             tylko parę godzin, wieczorami. Znasz ten rodzaj mężczyzn, którzy do nas
             przychodzą. Za każdego sprowadzonego mężczyznę dostaniesz swój procent
             i będzie to niezła sumka.                                             227
   224   225   226   227   228   229   230   231   232   233   234