Page 227 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 227

– Nazywam się Feliks. Moją specjalnością jest pomaganie dzieciom,
             zwłaszcza gdy dźwigają ciężkie kosze.
                Parsknąłem śmiechem i nagle kosz wydał mi się lżejszy. Feliks usiadł
             koło mnie i powiedział, że ma jeszcze jedną ciekawą cechę. Potrafi odgadnąć
             z zamkniętymi oczami, co jest w koszu. Byłem wprost zachwycony i popro-
             siłem, żeby mi pokazał, czy ta cecha działa. Feliks zamknął oczy, podniósł
             ręce i głosem, który zdawał się płynąć z daleka, zaprezentował swój talent.
                – Widzę dużą kiełbasę pachnącą czosnkiem. Czarny chleb z rodzynkami.
             Dwie butelki wódki i kilo ryżu, i parę innych rzeczy nienadających się do
             jedzenia.
                Więc rzeczywiście odgadł, w sposób zadziwiający. Ale kiedy poprosiłem,
             żeby zgadł też, co mam w kieszeniach, wyjaśnił, że ta jego cecha działa wy-
             łącznie na produktach spożywczych. Obydwaj uśmiechnęliśmy się do siebie.
                – Możesz mnie nauczyć zgadywać tak jak ty?
                – Chętnie. To też jedna z moich zalet: nauczanie, ale to już będzie cię
             kosztować.
                Kiedy mu powiedziałem, że mam tylko drobne pieniądze, pocieszył mnie:
                – Jedną z moich licznych zalet jest umiejętność sprawdzenia, czy dziecko
             zapłaci mi pieniądze, tak jak obiecało. Tymczasem ulżę ci i pomogę dźwigać.
             To dopiero hucpa, żeby zrzucać takie ciężary na takie małe dziecko jak ty.
                Feliks wziął kiełbasę, chleb i butelki wódki, wsunął je za pazuchę i jeszcze
             raz się ukłonił.
                – Zawsze do twoich usług.
                 Po zniknięciu Feliksa zdałem sobie sprawę, że te rzeczy znajdowały się
             w koszu z dziurami. A więc nie była to żadna wielka sztuka. Przecież wszystko
             było widać. Ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo pozostawił po sobie coś
             przyjaznego, coś łobuzerskiego i pełnego wdzięku.
                Ciotce powiedziałem, że po drodze napadli na mnie jacyś goje i siłą za-
             brali wszystkie brakujące rzeczy. Pierwszy raz w życiu dziękowałem Bogu za
             stworzenie gojów. Kilka dni później znów go spotkałem, tym razem u nas,
             w kolejce do nowej dziewczyny, Heleny. Bardzo się ucieszyłem na jego widok.
             Przywitał się ze mną po przyjacielsku i od tej pory jesteśmy kumplami. Potem
             jeszcze raz spotkaliśmy się na ulicy. Był deszczowy dzień. Cała okolica płakała
             od wilgoci, słychać było jęczenie wiatru. Ciężko mi było na duszy. Taki rodzaj
             nastroju, który cię osacza i nie masz dokąd przed nim uciec. Przemokłem
             do suchej nitki, szukałem więc jakiejś bramy, żeby się skryć. Nagle przede
             mną pojawił się Feliks. Najwyraźniej miał jeszcze jedną cechę, której nie był   225
   222   223   224   225   226   227   228   229   230   231   232