Page 216 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 216

Dzisiaj, na przykład, Bella opowiedziała, co jej się przydarzyło z jakimś klien-
           tem. Bella jest niską i bardzo czystą dziewczyną. Prysznic bierze dwa razy
           dziennie, pachnie mydełkiem kwiatowym. Troszkę zezuje, lecz nikomu to
           nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – dodaje jej wdzięku. Zawsze jest schludna
           i zawsze opasuje się białym fartuszkiem jak uczennica w szkole.
             Okazało się, że stały klient ciotki, pamiętający ją jeszcze z czasów, gdy była
           początkującą prostytutką, zakochał się w Belli i pragnie się z nią ożenić. Ten
           człowiek, Fiszel, jest golibrodą. Potrafi też przystawiać pijawki. Ma delikatne
           kobiece ręce, drobne i pachnące wodą kolońską. Sądząc po zapachach, będą
           idealnie dobraną parą. Fiszel również się jąka, tak, że można dostać wściekli-
           zny, zanim wydusi z siebie choć słowo. Ma łysinę i białe plamy na twarzy, na
           szyi zaś czerwone. Jak gdyby Frojke Elegancik usiłował go namalować, ale
           rozmyślił się w połowie roboty. Bella twierdzi, że zawsze zasypia, zanim on
           skończy mówić zdanie. Fiszel nie daje za wygraną i przysyła jej bombonierki
           z czekoladkami o smaku miętowym.
             Dobrymi klientami są również okoliczni wieśniacy. Przyjeżdżają na targ,
           potem przesiadują w knajpie i na koniec zawsze lądują u dziewczyn. Są bar-
           czyści, dłonie mają wyschnięte jak deski. Twarze brązowe jak zaorana ziemia.
           Tych czuć już z daleka, po czym dom napełnia się smrodem krowich sików,
           kwaszonej kapusty i dymu z ogniska. Spodnie zdejmują powoli, powoli je
           składają. Potem ściągają koszulę, w tym samym tempie. Kiedy zdejmą buty,
           cały dom cuchnie jak żółty ser. Nigdy im się nie śpieszy. Na wszystko patrzą
           podejrzliwie. Na dziewczyny też włażą powoli, jak na drabinę, i zaczynają je
           piłować. Pieniądze trzeba od nich brać z góry i przeliczać, bo zawsze próbują
           oszukać. Potem trzeba zostawić otwarte okna na cały dzień, żeby ktoś nie
           pomyślał, że tu jest obora dla krów.
             Dzisiaj w miejsce Rachel przybyła nowa pracowniczka. Ciotka doszła do
           wniosku, że trzeba odciążyć dziewczyny i siebie samą. Nowa nazywa się Rita.
           Jest podobna do Rachel, tyle że trochę starsza. Ma znudzone spojrzenie, jakby
           wszystkiego się napatrzyła, spróbowała i na świecie nie zostało nic ciekawego.
           Rita jest bardzo pobożną Niemką. Na szyi ma złoty krzyżyk, żegna się co parę
           minut. Na widok Rity przypomniałem sobie, że jeszcze nie odwiedziłem Ra-
           chel w szpitalu. Od ciotki dostałem pieniądze i adres szpitala Poznańskiego .
                                                                           53



           53   Szpital żydowski ufundowany przez małżonków Poznańskich znajdował się przy ulicy Nowo-
    214      -Targowej (od 1933 roku to ulica Sterlinga).
   211   212   213   214   215   216   217   218   219   220   221