Page 198 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 198
…W długim sklepie bez okien, jak w piwnicy, ciotka stoi w białym rzeźnickim
fartuchu, trzymając nóż w ręku i ważąc kawałki mięsa. Głowę ciotki trudno
zobaczyć. Kapelusz, który ma na sobie, przypomina całun, ma dwie dziury za-
miast oczu. Za ciotką wiszą na hakach nagie dziewczyny. Wśród nich dostrzegam
sylwetkę podobną do mojej. Na dworze stoją kupcy z workami, każdą zakupioną
dziewczynę wpychają do worka. Na szczęście mnie nikt nie chce kupić. Na ko-
niec ciotka próbuje przekonać mężczyznę w kapeluszu: „Sprzedam ci Awruma
Lajba za pół ceny”. Mężczyzna i ciotka przekrzykują się. Każde ciągnie mnie
w swoją stronę. Próbuję wezwać pomoc i błagam: „Zostawcie mnie w spokoju,
przecież mnie rozerwiecie”. Znowu ratuje mnie Pociąg. Budzę się zlany potem
i roztrzęsiony z powodu przeżyć we śnie. Obok mnie leży Pociąg. Czuję ciepło
jego ciała i to mnie uspokaja. Sala jest prawie pusta. Za stołem siedzą Berl, jakaś
ciotka i jeszcze jakiś mężczyzna. Spod jego kapelusza wystają wysokie kości
policzkowe. Mężczyzna ma długie ręce, sięgające podłogi.
– Poznaj Sztarkmana – przedstawia go Berl.
Mężczyzna uśmiecha się do mnie uśmiechem trupiej czaszki.
– Awrumie Lajb, ten człowiek zabierze cię do tej ciotki i zaopiekuje się
tobą. Przez niego będziesz się dowiadywał, gdzie przebywam.
– Dokąd odchodzisz, Berlu? – Wyczuwam płacz w swoim głosie i staram
się nikomu tego nie pokazać. Mężczyźni nie płaczą.
Berl odciąga mnie na bok. Ciotka i Sztarkman oddalają się. Zostaję sam
na sam z Berlem.
– Jesteś wolny. Możesz iść, gdzie ci się spodoba. Radzę ci tylko utrzymy-
wać ze mną kontakt. Tak będzie najprościej. W tym domu nie masz nic do
roboty, tym bardziej że mogą się tutaj dziać różne trudne sprawy, więc lepiej,
żebyś się stąd wyprowadził. Ja próbuję się dogadać z oficerem, żeby zostawili
cię w spokoju. W przeciwnym razie zabiorą cię do poprawczaka, a tego chcę
ci zaoszczędzić. Awrumie Lajb, uścisnęliśmy sobie dłonie, a to zobowiązuje.
Ja też muszę zniknąć na pewien czas.
Berl puszcza do mnie figlarnie oko, żebym zrozumiał, o co chodzi. W sercu
modlę się: „Boże, spraw, abym nie płakał. Piraci nie płaczą”. I nagle rzucam
się na Berla z pięściami i kopniakami.
– Wszyscy jesteście kłamcami. Nikomu nie wierzę. Wy, dorośli, umiecie
tylko zdradzać. Umiecie tylko sprzedawać dziewczyny jak kurczaki. Nie macie
duszy. Jesteście skurwysynami, żebyście wyzdychali.
Berl mocno przytrzymuje mnie za rękę i mówi do mnie cicho, prawie
196 szeptem: