Page 195 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 195

Rozumiem, że teraz rozstrzygnie się mój los, to znaczy mój przyszły zawód.
             I nagle przypomina mi się Irka, ogarnia mnie fala tęsknoty za nią.
                – Chciałbym być kieszonkowcem w pociągach międzynarodowych.
                W sercu mam nadzieję, że ją spotkam, nawet za taką cenę, że ona mnie
             okradnie.
                Towarzystwo jest zaskoczone i milczące. Chyba nikt nie spodziewał się
             takiej odpowiedzi. Berl wstaje, przytula mnie i ściska rękę.
                – Nu, nie mówiłem? – Berl patrzy na mnie jak na swoje prywatne arcydzieło.
             – Awrumie Lajb, teraz wzniesiesz z nami toast za pociągi, które nadjeżdżają.
                Ktoś podaje mi kieliszek. Zamykam oczy. To oczywiste, że mnie egzami-
             nują. Poza tym – oczywiście nikomu tego nie ujawniam – wiadomo, że piraci
             muszą być cały czas pijani. Wszyscy podnoszą szklanki.
                – Na zdrowie – mówi Berl.
                Wlewam w siebie kieliszek ognia. Spływa, paląc wszystko po drodze.
             Staram się nie kaszleć, ale na próżno. Widocznie nie tak łatwo być piratem,
             jak się wydaje z zewnątrz. Berl znów próbuje mnie napoić, ale to niemożliwe.
             Wymiotuję z głębi wnętrzności. To mi przynosi ulgę. Na szczęście piraci ze
             statku pod moim dowództwem nie widzieli mnie w tym stanie. W głowie
             dudni mi lokomotywa. Trudno ją zatrzymać, chyba straciła hamulce. W każdej
             chwili może wypaść z torów. A jednak się zatrzymuje, gdy rozlega się głośne
             łomotanie do drzwi. Wszyscy szybko się podrywają, gotowi do ucieczki.
                Nagle trzeźwieję i odzyskuję jasność myślenia, że aż strach. Berl daje
             wszystkim znak, żeby siedzieli cicho, i ostrożnie podchodzi do okna.
                – W porządku. To ten oficer.
                Wszyscy oddychają z ulgą. Berl schodzi na dół, żeby go przywitać. Po
             kilku minutach wraca w towarzystwie oficera. W sali panuje cisza. Oficer
             patrzy na obecnych, obecni na oficera. Jest wysoki i chudy, ma cienki wąsik
             i wystające zęby. Można by pomyśleć, że cały czas się uśmiecha. Goj spogląda
             na nas i parska śmiechem.
                – Ale się minjan zebrał – mówi w jidysz.
                Nikt nie odpowiada. Wszyscy patrzą na niego z niedowierzaniem. Berl
             odciąga oficera na bok, ktoś inny podchodzi do nich i wycofują się w kąt.
             Twarz goja bardzo poważnieje. Potem stają się nerwowi, a w końcu rozgnie-
             wani. Zarówno Berl, jak i ten drugi zachowują się w ten sposób. Najwyraźniej
             dobijają targu. Transakcja dla nikogo nie jest jasna. Co kilka zdań słychać
             imię Godel. Berl pokazuje oficerowi jakąś notatkę. Oficer kręci przecząco
             głową. Berl wyjmuje z kieszeni paczuszkę owiniętą w gazetę. Oficer otwiera   193
   190   191   192   193   194   195   196   197   198   199   200