Page 181 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 181

Rozdział V
















             Jestem tu sam przez prawie cały dzień. Z wyjątkiem późnych godzin wieczor-
             nych, kiedy wpada do mnie Berl Szleper, i raz na dwa dni, kiedy przychodzi
             Chawale z garnkiem jedzenia. Z Berlem prowadzę rozmowy. O jego życiu,
             marzeniach i niepowodzeniach. To są pouczające rozmowy. Ciekawe, że dzięki
             nim zaczynam zmieniać o nim zdanie. Z rozmów wynika, że  jego ojciec był

             zwyczajnym robotnikiem, przestrzegającym bożych przykazań. Matka była
             prawdziwą pięknością, rodzice zmusili ją do ślubu z jego ojcem. Ciekawie
             jest patrzeć na twarz Berla przy świetle księżyca koło okna, kiedy wspomina
             swoją rodzinę. Rysy stają się raptem bardziej miękkie. Czasami mam wraże-
             nie, że siedzi przede mną kolejne dziecko, które boi się spojrzenia ojca. Kiedy
             opowiada o matce, twarz zmienia się w buzię rozpieszczonego dzieciaka.
             W ostatnim czasie dużo się dowiaduję o ludziach dorosłych i doszedłem
             do wniosku, że ich pewność siebie nie ma żadnego pokrycia. Pod pokazem
             siły i autorytetu kryje się wiele zakłopotania i strachu. W okolicy Berl jest
             uważany za człowieka twardego, wręcz okrutnego. Ze mną jest zupełnie
             inny, bo przecież mu nie zagrażam. Ciekawe, jak ja będę się zachowywać,
             kiedy dorosnę. Czy będę twardy, brutalny. Jedna rzecz jest dla mnie jasna.
             Nie okażę słabości. W każdym razie będę się starał. Dorzucam tę uwagę, bo
             wieczorem Berl przyszedł bardzo zmartwiony z powodu swojej chorej córki,
             głos mu drżał, a ja go pocieszałem. Z Chawale to zupełnie inna historia. Nie
             ma żadnych szczególnych problemów poza znalezieniem narzeczonego czy
             też – jak to określa Berl – dyżurnej ofiary. Twarz ma podobną do pulchnego
             białego ciasta, policzki koloru cymesu, głos jak bulgocząca zupa, a oczy jak
             rodzynki. Nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia znajdę ją w garnku. Problemem,
             który ją od niedawna trapi, jest to, czy poślubić człowieka, którego widziałem
             pod kinem.                                                            179
   176   177   178   179   180   181   182   183   184   185   186