Page 177 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 177

– Suka, suka! – To nie ja krzyczałem. To był ktoś inny, kogo wcześniej
             nie znałem.
                Parę minut później zjawili się Chaim i Herman. Dolna warga Chaima
             była rozcięta, na koszuli było dużo plam krwi. Prawe oko miał spuchnięte,
             pod nim czarny siniak.
                – Irka tu była?
                – Nie.
                – Jesteś pewny? Powiedziała, że  tu będzie.

                – Być może była przede mną.
                – Awrumie Lajb, skurwiele ze Zgierskiej twierdzą, że to miejsce też należy
             do nich. Mogą się tu zjawić w każdej chwili. – Głos Chaima drżał. Co chwilę
             oglądał swoją ranę. – Będziemy walczyć Nie ustąpimy.
                – Może oddamy im to miejsce? Takich miejsc jest dużo – zasugerowałem
             po cichu.
                – Zamknij się, duszo frajera. Chcą wojny, będą mieli wojnę. Trzeba zebrać
             kogo tylko się da. Nawet twojego psa. Znasz dużo ludzi z knajpy. Sprowadź
             ich, zawołaj. Ja ściągnę swoich.
                Chaim szepnął coś na ucho Hermanowi i po kilku minutach zniknęli. By-
             łem w rozterce. Na Dolnej znalazłem się przypadkiem, wszystko inne wiązało
             mnie ze Zgierską. Jeśli dojdzie do bójki, jak miałbym stanąć przeciw Kazikowi
             czy Godlowi? Jesteśmy związani niepisanym paktem, przymierzem podwórza,
             trotuaru, każdego zakątka. Nagle opadło mnie mnóstwo wspomnień – jak
             motyle, które trzepoczą w górze i po chwili odlatują. Są motyle kolorowe
             i wielobarwne, są motyle szare jak ściany, jak płoty. Są białe jak tynk, są zielone
             jak trawa rosnąca między kamieniami koło wychodka i jak drzewa opierające
             się kiedyś o stajnię Szmelke. Z Dolną nic mnie nie wiąże. Ludzie z tej ulicy też
             są mi obcy. To są co prawda sąsiednie ulice, dosłownie stykają się ze sobą, ale
             na Zgierskiej niebo jest jaśniejsze, bardziej miękkie, bliższe dachów i ludzi. Nie
             mam o co walczyć. I nie mam po co. A poza tym co mogę zrobić, jestem jeszcze
             dzieckiem. Jak znajdę siłę przeciwko takim zbirom? Nawet jeśli wezmę udział
             w rozróbie, moją rolą będzie dostanie w pysk, a do tego mi niespieszno. Pociąg
             leżał obok mnie, podążając za moimi myślami.
                Po tym jak zdecydowałem się na ucieczkę, pomerdał ogonem, jakby chcąc
             mi powiedzieć: „Jestem z tobą”. Widocznie doszedł do tego samego wniosku.
             Rozejrzałem się dookoła, żeby sprawdzić, czy ktoś mnie nie śledzi.
                – Pociągu, dokąd idziemy? – zapytałem z pełną powagą. Ufałem jego
             instynktom. Pociąg ruszył biegiem, ja za nim.                         175
   172   173   174   175   176   177   178   179   180   181   182