Page 175 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 175
Chętnie bym go poczęstował kopniakiem, takim porządnym. Zanim się
odwróciła, żeby pójść z mężem, spojrzała na mnie z troską.
– Pracuję koło zajezdni furmanów. Wpadnij.
Nagle poczułem, że nie jestem sam na świecie i ktoś o mnie jeszcze pamięta.
Że należę do kogoś. Sam już zapomniałem, że ktoś mnie pamięta i kocha.
Z kina zaczęli wysypywać się ludzie. Kolorowa masa o wielu twarzach, kape-
luszach, rękach, garniturach i sukienkach, jeszcze oślepieni przez światła i jeszcze
oszołomieni zapewne od wrażeń, jakich doznawali parę minut wcześniej. W tłu-
mie mignęła mi przez chwilę niebieska wstążka na głowie Irki. Wstążka ruszyła
w moją stronę. Potem pojawiła się buzia lalki z nieśmiałym uśmiechem, a potem
oczy, wielkie i niewinne. Obok stał jej frajer. Na jego twarzy malował się uśmiech
zdobywcy. Chyba nie codziennie trafia mu się takie zwycięstwo. Parę metrów za
nimi sunęli Chaim i Herman. Kiedy Irka była tuż koło mnie, zauważyłem rozpięty
dekolt jej sukienki. Ukłuła mnie drzazga zazdrości.
Patrzyłem na nich z boku, tak żeby mnie nie mogli zobaczyć. Oboje poszli
w stronę, gdzie stały dorożki. Woźnice siedzieli czujnie na swoich stanowiskach,
oczekując pasażerów. Kiedy Irka i jej frajer mnie minęli, zobaczyłem, że ręka
frajera przylgnęła do jej tyłka. Zanim Chaim i Herman zniknęli w środku
dorożki, przeprowadzili negocjacje z jednym z woźniców. Widocznie próbo-
wali uzgodnić, że pojadą za nimi. Irka i jej frajer odjechali. Nagle na poboczu
drogi zauważyłem dwa typy zmierzające w stronę Chaima i Hermana. Ku
mojemu zdumieniu byli to Kazik i Idel Złotnik. Chciałem do nich podejść,
ale coś mnie powstrzymało. Znałem Idla z ulicy Zgierskiej. Mimo drobnej
i szczupłej postury miał opinię brutalnego bandziora. Był przyjacielem Godla,
który twierdził, że nic dobrego z niego nie wyrośnie. Tak naprawdę go nie
znałem, po prostu wiedziałem, że to on. Raz spotkałem go u Szmila Griba
w towarzystwie Białego Heńka.
Kazik stał z boku z ręką w kieszeni. Być może miał tam nóż albo pistolet
i osłaniał Idla. Idel stanął naprzeciw Chaima. Wyglądali jak dwa koguty go-
towe na siebie wskoczyć. Nie byłem na tyle blisko, żeby dosłyszeć rozmowę,
ale z gestów Chaima i spojrzeń zrozumiałem, że witają się pokojowo. Idel
kreślił koła w powietrzu, zapewne wyznaczając należące do niego rewiry,
i zaczął popychać Chaima w stronę niesprecyzowanej granicy. Podszedłem
bliżej, żeby posłuchać.
– To nasze miejsce. Pracujemy tu od dawna. Jak nie odejdziesz, znajdą tu
twoje ścierwo i tej twojej dziwki z niebieską kokardą na głowie. Poza tym nie
będziecie mogli tu działać, bo współpracujemy z policją. 173