Page 174 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 174

Ale za późno sobie o tym przypomniałem, bo Józek zniknął. Prawdopodob-
           nie poszedł grać na swoim instrumencie. Przyłączył się do kapeli. Ucieszyłem
           się, że się go pozbyłem. Mam nadzieję, że nigdy więcej go nie spotkam.
             Siedziałem na chodniku z ciekawości, żeby zobaczyć, co się stanie z Cha-
           imem, Hermanem i Irką. Nagle wydało mi się, że w tłumie dostrzegam
           Chawale. Nie wiem dlaczego, ale jej wygląd mnie rozbawił, chyba z wielkiej
           radości. Dziwny mi się wydał widok Chawale idącej bez talerzy w rękach,
           bez żadnego garnka. Podbiegłem do niej i jak najserdeczniej się przytuliłem,
           dosłownie przykleiłem się. Z dwóch powodów. Pierwszy – jej postać wiązała
           się ze wszystkimi miłymi wspomnieniami. Drugi  – pachniała wszystkimi
           smakołykami, o których trudno mi zapomnieć. Chawale oznaczała czulent,
           cymes, a zwłaszcza placki kartoflane. Te zapachy były silniejsze niż wszystkie
           jej perfumy i pudry. Była wytwornie ubrana. Przy niej stał chyba jej mąż.
           Mężczyzna blady, suchy i chudy, o pociągłej twarzy ozdobionej cienkim
           wąsem jak u kota. Chawale przywitała mnie ze wzruszeniem i natychmiast
           pojawiło się pytanie:
             – Awrumie Lajb, jesteś głodny? – Zapewne z przyzwyczajenia, żeby za-
           wsze się o mnie troszczyć. – Strasznie schudłeś. Kto się tobą opiekuje? Gdzie
           przebywasz? Co jesz?
             Jej mąż zaczynał wykazywać oznaki zniecierpliwienia.
             – Chawale, spóźnimy się na film.
             Nie zwracała na niego uwagi.
             – Co się stało ze Szmilem Gribem, ze Ślepym Maksem? – spytałem z nie-
           pokojem.
             Twarz jej spochmurniała.
             – Szmil się ukrywa, jest ranny. Maks też się ukrywa. Nie ma go w Łodzi.
           Wszyscy bywalcy knajpy rozproszyli się. Pomagam im, jak tylko mogę. Dla
           nas wszystkich to był dom.
             Bez pytania wyjęła dziesięć złotych.
             – Weź to, to ci pomoże. – A potem szepnęła mi do ucha: – Co zrobiłeś
           z garnkiem?
             – Ukryłem go.
             – Dobrze. Takie pieniądze nie przynoszą szczęścia.
             Chciałem jej powiedzieć jeszcze o wielu innych rzeczach lub po prostu
           powspominać to, co się wydarzyło i przez co razem przeszliśmy. Jej mąż
           odciągnął ją szorstko:
    172      – Chodź już.
   169   170   171   172   173   174   175   176   177   178   179