Page 169 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 169

Chaim położył mi rękę na ramieniu, chyba po to, żeby okazać przyjaźń.
             W tym momencie Pociąg skoczył na niego ze zjeżoną sierścią, wyszczerzonymi
             kłami i czerwonymi od nienawiści ślepiami. Nie był to atak w celu ugryzienia.
             To był atak, żeby zabić. Nigdy nie widziałem, żeby ten pies tak się zachowy-
             wał. Chaim cofnął się, usiłując podnieść deskę do obrony. Pociąg wściekle
             natarł na niego. Chaim upadł na plecy. Wszyscy pouciekali. Próbowałem siłą
             powstrzymać Pociąga, ale zdążył ukąsić Chaima w nogę. Na spodniach rozlała
             się czerwona plama. Bardzo byłem dumny z Pociąga. W duchu zazdrościłem

             mu, że  nie mam takich zębów jak on ani takiej odwagi. Z trudem go uspoko-
             iłem. Dał się udobruchać, nie odrywał jednak oczu od Chaima, śledził każdy
             jego ruch. Irka próbowała zatamować krew chusteczką.
                – Zatłukę tego psa.
                Nie wiem, jak zdobyłem się na odwagę.
                – Nie dotkniesz mojego psa – odpowiedziałem.
                – Taki jesteś mocny? Zrobię, co mi się podoba, zakatrupię go.
                Byłem gotów raczej umrzeć, niż się wycofać. Wydawało mi się, że też ob-
             nażam zęby. Pociąg stał koło mnie, chyba czuł, że o nim mowa. Chaim nic
             nie odpowiedział. Jego spojrzenie stawało się coraz ciemniejsze. Wiedziałem,
             że ani ja, ani Pociąg, ani Chaim nie odpuścimy.
                Intrygowała mnie reakcja Pociąga: czemu Hermana powitał przyjaźnie,
             a Chaima z nienawiścią. Irki też nie polubił i prawie się na nią rzucił, gdy chcia-
             ła go pogłaskać. Pociąg już wyszczerzył kły, w ostatniej chwili krzyknąłem:
                – Nie głaszcz go! Jak dotkniesz go w łeb, zabije cię!
                Pociąg nie należał do psów, które można głaskać. To nie jakiś pudel
             ciuciu-muciu. Był zwierzęciem walczącym o swoje życie. Kto dotknął jego
             łba, stawał się wrogiem. Nawet ja nie śmiałem go głaskać. Jego reakcje ro-
             zumiałem doskonale. Też gryzę, jak mnie głaszczą. Ta cecha zbliżyła nas do
             siebie jeszcze bardziej.
                W powietrzu wisiało straszne napięcie. Irka złagodziła je uśmiechem. I z tym
             samym uśmiechem weszła do skrzyni. Potem wszedł Chaim. Zatkałem uszy
             i mocno zamknąłem oczy, żeby nie słyszeć dochodzących stamtąd odgłosów.
             Po kilku minutach wszedł Józek. Herman pilnował kolejności.
                – Nu, Awrumie Lajb, też chcesz? – zaprosił mnie uprzejmie.
                Strasznie się zawstydziłem, poczerwieniałem i uciekłem. Potem żałowałem
             swojej odmowy.
                Chciałbym, żeby opuścili Miejsce. Nie rozumiem ich. Są obcy. Dziwni.
             Ich głosy mi przeszkadzają, niech idą w diabły, niech ich więcej nie oglądam.   167
   164   165   166   167   168   169   170   171   172   173   174