Page 162 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 162
Zdarzył się wtedy jeszcze jeden incydent, który dobrze zapamiętałem.
Chodziło o pana Zieleniaka. Dodaję polskie słowo „pan”, bo biada temu, kto
zwróciłby się do niego, nie nazywając panem. Pewnego dnia znaleziono jego
zwłoki w zardzewiałym aucie bez dachu. Zamiast dachu ułożono nad nim
gałęzie i prześcieradła. Widocznie leżał tam martwy przez kilka dni. W jego
kieszeni znaleziono list, a w nim było napisane, że życie mu obrzydło. Pana
Zieleniaka znałem dobrze. Kiedy przybył do Miejsca, ukrywał się w tym au-
cie. Za dnia chodził na żebry, ale inaczej niż wielu innych żebraków, zawsze
miał czyste ubranie i nigdy się nikomu nie naprzykrzał. Zawsze zachowywał
się godnie. Za każdy datek dziękował, Żydowi w jidysz, Polakowi po polsku.
Opowiadano, że dawniej był bardzo zamożny, ale wszystko przegrał w karty,
a resztę rozkradły jego dzieci. Na ulicy nazywano go „wielmożnym żebrakiem”.
Mnie próbował kiedyś nauczyć czytać, bez wielkiego powodzenia.
Przysięgam, że nie mam pojęcia, co przyciąga do Miejsca wszystkich tych
pomyleńców. Być może widok rupieci przypomina im ich samych. Ogólnie
rzecz biorąc, Miejsce cieszy się jak najgorszą sławą, więc ludzie starają się je
omijać szerokim łukiem, żeby tędy nie przechodzić, albo przyspieszają kroku,
o ile już muszą przejść. Na pomyleńcach nie robi to żadnego wrażenia. Kiedyś
przystanęła koło mnie kobieta w szlafroku. Pod spodem była zupełnie goła.
Opowiadała, że w domu wariatów gwałcą kobiety. Dlatego zaszła w ciążę
i urodziła syna, a teraz go szuka. Kobieta była strasznie smutna.
– Jesteś jeszcze dzieckiem. Jeszcze nie wiesz, jakie to smutne stracić syna.
Ty na pewno też masz matkę, a ona cię szuka. Każda matka szuka swego
syna. Jeśli zobaczysz chłopczyka o jasnych włosach, ubranego w jedwabne
ubranko, w złotych sandałkach, powiedz mu, że matka o nim nie zapomniała
i nie przestanie go szukać.
Przyrzekłem jej to uroczyście.
W tym momencie rozległy się policyjne gwizdki. Zaczął się nalot. Psy szcze-
kały jak szalone. Ludzie z Miejsca ulotnili się jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, ja razem z nimi, a Pociąg skoczył w stronę cmentarnego płotu. Nigdy
przedtem nie widziałem takiego skoku przez płot. Obaj daliśmy radę, Pociąg
z łatwością, ja z trudem. Tym razem nalot trwał krótko i bez powodzenia. Zła-
pano dwie prostytutki i jednego żebraka, kulawego Naftalego.
Od czasu do czasu pojawia się tu także prorok Ezechiel, jak zwykle w dłu-
giej nocnej koszuli. Na lśniącej od brudu brodzie ma pełno okruchów. Tym
razem również przybył wsparty na długim, grubym kiju. Prorok nie należy do
160