Page 156 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 156

postaci z przeszłości. Jestem zły na siebie, że w ogóle mnie podkusiło, by tu
           przyjść. Mam ochotę wykrzyczeć: „Dajcie mi spokój! Przepadnijcie raz na
           zawsze! Nie dręczcie mnie. Odsuńcie się ode mnie”. Ale jednocześnie myślę
           sobie, że gdyby pojawił się teraz jakiś czarodziej i powiedział: „Oddaj pół ży-
           cia za jeden placek Chawale”, z radością przyjąłbym ofertę, pod warunkiem
           jednak, że będzie dobrze usmażony z cebulą i masłem i że będzie gorący. Nie
           wierzę, że jest na świecie ktoś, kto potrafi usmażyć takie placki kartoflane jak
           Chawale. Oto zbliża się jakaś postać. Może to ona? Mama opowiadała mi,
           że raz w roku, o określonej godzinie, której nikt nie przewidzi z góry, spełnia
           się człowiekowi życzenie. Może to jest ten moment i z domu, który kiedyś
           był knajpą, wyjdzie Chawale z ogromnym talerzem. Mam ochotę wybiec jej
           naprzeciw. Nie, to nie ona. To stara kobieta dźwigająca dwa kosze. Znowu
           budzi się we mnie nadzieja, może to czarodziejka?
             Wstaję, podchodzę do niej ostrożnie i niepewnie pytam:
             – Czy pani jest czarodziejką?
             – A ty tu czego, śmierdzący Żydu? Jak se nie pójdziesz precz, zacznę
           krzyczeć.
             Zwiewam co sił w nogach. Może to jednak czarodziejka, bo nagle znów
           jestem na złomowisku, siedzę koło skrzyni.
             To Miejsce zmienia się prawie każdej nocy. Różni ludzie przychodzą tu
           na jeden nocleg czy dwa, zajmują jakiś kąt. Większość z nich to starcy, z wy-
           jątkiem tych, którzy ukrywają się przed policją. Starcy szybko zjadają coś
           z paczek, które sobie przynieśli, jakby z obawy, że ktoś im to odbierze. Nie-
           którzy rozpalają małe ognisko i zasiadają przy nim okryci kocem lub starym
           płaszczem. Niektórzy nic nie gotują, tylko siedzą, gapiąc się w ogień przed
           sobą. Przy ognisku człowiek czuje się mniej samotny. Czasami podchodzę do
           nich, siadam obok, nie zamieniając ani słowa. Patrzymy na czerwone węże
           tańczące w ognisku na naszą cześć. Czasami węże złoszczą się na nas, więc
           plują iskrami. Ogień ma własny język. Ma swoje humory i swoje radości.
           Chciałbym ten język rozumieć.
             Psy również krążą wokół ogniska. W towarzystwie tutejszych ludzi też
           wyglądają na brudne, śmierdzące i wiecznie głodne. Ale tutaj umie się je
           doceniać. Wyrobiły sobie umiejętność odgadywania, kiedy nastąpi nalot
           policji. Ja zostałem adoptowany przez kundla, mieszańca wszystkich ras,
           w tym jaszczurki. Kundel nie opuszcza mnie ani na chwilę i nikomu nie
           wolno zbliżać się do mojej skrzyni. Ze względu na jego długość nazywam
    154    go Pociągiem, bo na dodatek sapie ciężko jak lokomotywa. Czasami ratuje
   151   152   153   154   155   156   157   158   159   160   161