Page 151 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 151

wia się wieczorem, pijana, i udaje się prosto do „dyliżansu”. Tak nazywa
             wóz ze stojącą na nim skrzynią, w której nocuje. Za dnia jej skrzynia jest
             zamknięta na ogromną kłódkę. Mojszele Kloc, ten, który ją czasami od-
             wiedza, włamał się tam z ciekawości. Oprócz paru sukienek, składanego
             materaca i złotych butów, pamiątki z jej ślubu, nic nie znalazł. Kiedy Roza
             zobaczyła, że   włamano się do skrzyni, podniosła taki wrzask, że wszyscy
             pouciekali przekonani, że zjawiła się policja. Chociaż przebywa tu od tak
             dawna, jeszcze do niej nie dotarło, że tutaj niczego się nie zamyka. Przecież
             kłódka tylko zachęca do włamania. Niekiedy włamują się z przyzwyczaje-
             nia, niekiedy z ciekawości. Tak mi wytłumaczył Mojszele Kloc. Akurat jego
             Roza się boi. Ja też. Naprawdę wygląda jak kawał kloca. Gębę ma czerwoną,
             kark byczy, oczy jak szpilki, czoło tak wąskie, że trudno by znaleźć miejsce
             na przyklejenie znaczka pocztowego. Głęboka szrama na wargach odsłania
             dwa kły, widoczne nawet przy zamkniętych ustach. Rozcięcie przechodzi
             od ust do nosa i kończy się koło oka. Ale ja mam do niego szczęście dzięki
             znajomości ze Szmilem Gribem i Ślepym Maksem. Oczywiście nie powiem
             mu, dlaczego się tu ukrywam. On też nie. W każdym razie coś mi się zdaje,
             że zranił albo nawet zabił kumpla po fachu, z którym pracował w interesach
             związanych z prostytucją. Cały jego świat to kobiety. Ciągle o tym gada. Dla
             niego kobieta to wilgotna szpara i każdy zarobiony grosz wydaje na tę szparę.
             W ostatnim czasie ugania się za Rozą. Obiecuje jej raj na ziemi, jeśli tylko
             zechce z nim żyć.
                – Zrobię z ciebie królową. Dostarczę ci klientów i będziemy żyć jak para
             lordów.
                Nie wiem, co ona sądzi o tej kuszącej propozycji, ale od kilku dni razem
             chodzą na miasto. Raz widziałem, że szli razem objęci i zadowoleni. Wydają
             mi się dziwaczną parą. Ona ma więcej pudru niż twarzy. Jej usta są szerokie
             jak jakaś aleja łącząca dwoje uszu. Nie ma brwi. Zamiast nich narysowana
             jest ołówkiem cienka kreska. Piersi ma ogromne. Mojszele twierdzi, że jeśli
             ktoś po ciemku na nią wpadnie, może wyjść bez oka. „Dyliżans” Rozy znaj-
             duje się blisko mojej skrzyni, więc w nocy słyszę każdy dobiegający z niego

             szmer. Z ich rozmów wynika, że  zamierzają pojechać do Warszawy, bo tylko
             tam potrafią docenić prawdziwą kobietę. Kiedy wyjechali, ich miejsce zajęła
             para bliźniaków. Mojsze i Motel. Z nikim nie rozmawiają. Nie zbliżają się do
             nikogo. Ale wszyscy skądś wiedzą, że śpiewają na ulicy po ucieczce z sierociń-
             ca. Uciekli, potem zostali złapani, potem adoptowani przez bogatą rodzinę,
             ale stamtąd też zwiali. Mają trzynaście lat. Tak sobie żyją ze śpiewania już   149
   146   147   148   149   150   151   152   153   154   155   156