Page 15 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 15

włosy opadają na niskie czoło. Oczka ma Gecel malutkie jak rodzynki. Naj-
             bardziej zauważalne są w nim szczęki i zęby, jak u konia. Nie wie, co zrobić
             z długimi rękami, więc nerwowo je zaciera.
                Jest tragarzem na Bałuckim Rynku, czasem też handluje końmi. Ma
             opinię dobrego człowieka. A jak go podsumował Godel: „Nie ma zbyt wiele
             rozumu między uszami”. Wszyscy biją mu brawo, a Szolem Singer, uliczny
             śpiewak, układa hymn na cześć jego bohaterstwa. Słowa już ma, brakuje tyl-
             ko melodii. Dzieciarnia stojąca pod oknem pomaga mu, klaszcząc w rytm.
             Gecel nie wie, co począć z takimi przejawami sympatii, skrępowany drapie się
             po głowie.
                – Nu… co tu wam gadać… Siedzielim – jąkał się – siedzielim w knajpie…
             Ja, Nusn Złodziej i Awrum Czomp, i takeśmy popijali… pilim se… pilim piwo
             i słuchalim gramofonu do wieczora. Byłem już podcięty, Nusn i Awrum też
             i nie chciało nam się wracać do domu. Nagle pukanie do drzwi. Nusn otwiera
             drzwi, na dworze stoi Żydówka z dzieciakiem w wózku. Baba wchodzi, wózek
             zostawia na dworze, chce kupić parę butelek zimnego piwa dla męża… Gadamy
             se, gadamy… Skąd jesteś? Kim jest twój mąż? Nagle usłyszelim płacz dziecka.
             Wszyscy rzucają się na dwór. Dzieciak leży na chodniku, a koło niego paru
             Polaków skurwysynów… Nu, znacie tych gnojków. – Gecel na chwilę zapo-
             mina o dalszym ciągu historii. – A potem… a potem… a potem… tak, potem
             zjedlim nóżki w galarecie, co to je dla nas Nusn przygotował.
                Ktoś na widowni parska śmiechem, po czym woła do Gecla:
                – Nu, opowiedz, jak mu przywaliłeś z główki.
                – Ach tak… – przypomniał sobie Gecel. – Podeszłem do tego chojraka,
             najsilniejszego z tych gojów, i przywaliłem mu z główki. Chyba będzie zezował
             na całe życie. Mordę miał czerwoną jak barszcz. Krew, mnóstwo krwi. Jak raz
             napatoczył się tam Biały Heniek, on też przywalił jednemu z tych gojów, tak
             że łeb mu się pewno kiwa do teraz. Goje zwiali. Z trudem uspokoilim babę
             z dzieckiem. Biały Heniek odprowadził ją do domu, a ja i Nusn, i Awrum
             dalej jedlim nóżki w galarecie i pilim piwo. Aż tu nagle trach, bum, brzdęk
             i nie ma witryny. Zaraz potem usłyszelim wrzaski tych skurwysynów: „Za-
             bić Żydów!”. Od razu się połapalim, że to większa banda. Awrum Czomp
             zaraz zgasił lampę naftową, tak czy siak my znamy każdy kąt, oni nie. Tak,
             pochowalim się w schowku na różne rupiecie, wielkie beczki z lodem i butelki
             z piwem. Raptem widzę, jak jeden z tych skurwysynów wchodzi z nożem.
             Nu, tom go podniósł jak wór mąki, dla mnie to tyle co pestka, trzech takich
             dałbym radę udźwignąć.                                                13
   10   11   12   13   14   15   16   17   18   19   20