Page 13 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 13

– Reb Icchok, czy mogę z wami zostać?
                – A gdzie teraz jesteś? Przecież jesteś z nami.
                Zawsze czuję się skrępowany, kiedy muszę za coś podziękować. Uśmiech-
             nąłem się do niego.
                Mimo późnej pory wieść o jego przybyciu szybko się rozeszła. Nagle otoczył
             nas tłum ludzi. Wszyscy witali go miłym słowem lub żartem.
                – Nu, nareszcie cię widzimy. Już myśleliśmy, żeś znalazł sobie bogatą
             narzeczoną i zapomniałeś o nas – powiedziała Cypa Lea, kobieta o szerokiej
             twarzy i wydatnych policzkach.
                – Nu, reb Icchok… – Jona Krug zaprasza was do swojego domu.
                Razem z nami poszli wszyscy pozostali.
                Już w progu powitała nas Jente, żona Jony Kruga, z babką na tacy, flaszką
             wódki i małymi kieliszkami. Twarz Jony Kruga promieniała szczęściem.
                – Witaj, reb Icchoku. Trzeba wznieść toast za wiele pięknych rzeczy.
                Dom Jony Kruga jest bardzo ciasny. Z niskiego sufitu zwisa mała lampa
             naftowa, a przy dużym stole stoją tylko trzy krzesła. Z braku miejsc wszyscy
             siadają na ubitej ziemi. Nie posiadam się ze zdumienia. Taka mała izba, a tyle
             ludzi w środku – i mimo to dla każdego jest dość przestrzeni.

                Moja mama zawsze mówiła, że  dla dziesięciu biedaków jest wystarczająco
             dużo miejsca pod jedną kołdrą, ale dwóm bogaczom nie wystarczy miejsca
             w całym mieście.
                Jente przeciska się przez tłum, każdego częstuje jakimś dobrym słowem.
             Twarz ma pogodną, oczy duże, jakieś takie miękkie spojrzenie, podobnie jak
             ruchy, i w ogóle wygląda raczej na dziewczynkę przebraną za dorosłą osobę.
             Ktoś przynosi wino zalatujące zgniłymi wiśniami i wszyscy popijają prosto
             z dzbana. Atmosfera w izbie się rozgrzewa. Niektórzy już mają w czubie. Tłum
             wciąż gęstnieje. Wielu siedzi na dworze na krzesłach, które ze sobą przynieśli.
             Ja i Dowidl sadowimy się po obu stronach reb Icchoka, więc wszystkie dzie-
             ciaki spoglądają na nas z zazdrością. Dowidl jak zwykle gapi się w powietrze,
             nie zwracając uwagi na gości.
                Reb Icchok tłumaczy, dlaczego Mesjasz jeszcze nie nadszedł. Twarz ma
             zaczerwienioną, oczy błyszczące od picia.
                – Mesjasz przyjdzie dopiero wtedy, gdy na świecie nie będzie już żadnej
             pociechy. Ale dopóki jest wódka, jest czym się pocieszyć.
                Wszyscy się śmieją, ktoś przytakuje:
                – Jakżebyśmy inaczej dali radę udźwignąć nasze kłopoty.
                Podwórze wciąż się zapełnia. Przychodzą Żydzi z Flisackiej i Dolnej, wraz   11
   8   9   10   11   12   13   14   15   16   17   18