Page 10 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 10

Było to w piątek. A skąd wiem, że był akurat piątek? Bo w każdy piątek
           dostaję resztki od piekarza Feldmana. Istne skarby można tam znaleźć. Nie
           tylko chałki, ale także rozpływające się w ustach ciastka z rodzynkami. No
           więc w tamten piątek spałem u Menaszkego na wozie bez kół, bo w jego
           składzie nie da się spać. Ten skład był kiedyś stajnią błogosławionej pamięci
           konia Szmelke, a teraz prawie się zawalił i, co gorsza, roi się w nim od pcheł.
           Owszem, wcześniej próbowałem spać w stajni, ale mniej więcej po pół godzinie
           wypadłem stamtąd, jakby mnie ktoś z procy wystrzelił albo oblał wiadrem
           wrzątku. Następnego dnia byłem czerwony jak flaga, którą komunista Ko-
           pel wywiesza na drutach elektrycznych, aby nastraszyć policję i przybliżyć
           wyzwolenie klasy robotniczej. Tak więc urządziłem wóz Menaszkego jak
           namiot, po prostu rozciągnąwszy parę worków od wozu do ściany straży
           pożarnej. W środku umieściłem dwie małe skrzynki i zrobiłem z nich stół,
           a na podłodze rozrzuciłem słomę. Prawdziwy dom.
             Niektóre dzieciaki wprost mi zazdroszczą. Na przykład Fejbel, syn rzeź-
           nika. Był u mnie, obejrzał namiot z zewnątrz, a na moje zaproszenie także od
           środka, po czym powiedział:
             – Ale ci dobrze, Awrumie Lajb, robisz to, na co masz ochotę.
             Dziwne. Jak to rozumieć? On mi zazdrości, podczas gdy ja zazdroszczę jemu.
             Tamtego ranka, tuż przed przybyciem reb Icchoka, pracowałem u pieka-
           rza Feldmana. Pracował tam ze mną Mojszele, syn Lejzera, który sprzedaje
           świece, chodząc od domu do domu. Mojszele ma sześcioro rodzeństwa. On
           jest najstarszy, ma prawie dziesięć lat i musi pomagać w domu. Obaj mamy
           za zadanie smarować chałki jajkiem przed włożeniem ich do pieca. Za tę
           robotę dostaję pół złotego. Mojszele – całego złotego. Czemu? Bo Mojszele
           jada w domu, a ja u Feldmana. Jedzenie dostaję w czarnym żeliwnym garnku
           i mam wrażenie, że składa się z odpadków. Ale nie mam wyboru. Moja mama

           zawsze mówiła, że  u biedaków apetyt i zdrowie to przekleństwo. Mnie, dzięki
           Bogu, apetytu nie brakuje. Praca u piekarza Feldmana budzi we mnie wstręt.
           Pod koniec każdego spędzonego tam dnia wydaje mi się, że cały świat ma
           kolor dziecięcej sraczki i jest rozmazany jak gile z nosa.
             Ale w szabasowy wieczór zapominam o wszystkim. Leżę na wozie i patrzę
           w niebo. Daleko, daleko gwiazdy migoczą jak świece na cmentarzu w Dzień
           Zaduszny. Niektóre gwiazdy mrugają do mnie figlarnie. A ja mrugam do
           nich. Pod moim wozem jest kałuża, plotkują w niej żaby. Szkoda, że  nie ro-

           zumiem ich języka. Godel mówił mi, że niektórzy ludzie nie tylko rozumieją
     8     ich język, ale nawet potrafią z nimi rozmawiać. Wśród kamieni na ścianie
   5   6   7   8   9   10   11   12   13   14   15