Page 139 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 139

zjadaczy chleba – pociesza go Maks. – A oni postępują tak, jak jest napi-
             sane w Torze: „Błogosławione niech będą ręce, które same biorą”. Ukradli
             ci, ty też komuś ukradnij. Wszystko opiera się na kradzieży i kurewstwie.
             Życie zmusiło nas do bycia tym, czym jesteśmy. Weź na przykład Riwkale,
             przecież to jeszcze dziecko, a życie zmusiło ją do bycia kurwą.
                Nie wytrzymałem.
                – Nieprawda. To ty zmusiłeś Riwkale do robienia tego.
                – O, o, o, patrzcie go. Wyrósł nam tutaj wielki sprawiedliwy. A poza tym
             nie ja ją zmusiłem. Przyszła już jako kurwa.
                Wszyscy wybuchają śmiechem, oprócz Maksa. Ich śmiech wywołuje we
             mnie złość. Maks podchodzi do mnie, kładzie rękę na moim ramieniu.
                – Awrumie Lajb, masz rację. Z upływem życia sprawiedliwość zmienia
             wygląd i kształt. Kto z nas tutaj ma rację? Każdy ma swoją rację. Kiedyś też
             byłem taki jak ty.
                Ciężko mi na sercu. I nie wiem, jak to wytłumaczyć.
                – Ale ja ją znałem. Graliśmy razem w klasy…
                – Awrumie Lajb, niczego nie zmienisz, szkoda twojej złości. Chodź,
             przejdziemy się trochę na dworze.
                Szliśmy wzdłuż ulicy w milczeniu. Gdzieniegdzie napotykaliśmy jakichś
             ludzi. Ci, których spotykaliśmy, byli czymś zaprzątnięci i zmęczeni i pędzili
             do swoich spraw po pustej ulicy.
                – Wiesz, Awrumie Lajb, przypominasz mi siebie samego. Dla ludzi muszę
             być twardy. Przy tobie mogę się rozluźnić i na chwilę wrócić do tych miejsc,
             z których życie nas wygnało.
                Nigdy bym nie uwierzył, że ten straszny Maks, którego wszyscy się tak
             bali, spaceruje sobie ze mną, a ja naprawdę rozumiem, co mu w duszy gra.
             Może dlatego, że on mnie rozumie. I przyrzekam sobie, że gdy kiedyś napiszę
             książkę, to wspomnę w niej, że znałem go, gdy był jeszcze dzieckiem, i jak dla
             mnie wszyscy mogą sobie gadać, że to nieprawda, mnie to nie obchodzi. Rap-
             tem odnoszę wrażenie, że obaj jesteśmy dziećmi, że można mówić od serca.
                Maks przysiada na jakimś schodku na ulicy i zapala papierosa.
                – Teraz ci coś wyjawię. Ja też miałem siostrę. Nazywała się Eda. W domu
             bieda aż piszczała.  – Maks przerywa. Czuję, że jest mu ciężko, że ból jeszcze
             nie minął. – Powiedz mi, Awrumie Lajb, masz siostrę?
                – Tak.
                – Gdzie jest?
                – W sierocińcu. Nazywa się Halina. Prawie jej nie znam.            137
   134   135   136   137   138   139   140   141   142   143   144