Page 136 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 136

i skupili na sobie dwaj policjanci. Wszyscy przesunęli się tam, gdzie oni stali.
           Maks wyszedł im naprzeciw.
             – Co się stało, panie Władku? – zwrócił się rzeczowo do policjanta.
             – Twoi kumple włamali się do kina i ukradli wszystkie krzesła. Wtargnęli też
           do sklepu ze sprzętami domowymi, wynieśli wszystkie talerze i garnki. Potem
           włamali się do jatki i skradli całe mięso. Tak samo obrabowane zostały dwie
           piekarnie. Nie mamy wyjścia, trzeba ich aresztować, takie jest prawo.
             Ciągu dalszego nie słyszałem, bo policjanci ściszyli głos aż do szeptu, a poza
           tym to było po polsku. Parę minut później przyłączył się do nich Szmil Grib,
           po czym dwaj policjanci oddalili się z Maksem i Szmilem. Wszyscy przyglądali
           im się w napięciu. Ja sam nie traciłem czasu, bo ze strachu, że trzeba też będzie
           oddać wszystkie ciastka, zdecydowałem, że najpewniejsze jest to, co mam
           w kieszeni. Bez najmniejszego wstydu napełniłem więc kieszenie. Jeśli mam
           wybierać między wstydem i kotletami czy ciastkami, możecie być pewni, że
           zawsze wybiorę to, co można zjeść. Wstydem – powiedział mi kiedyś Szymon
           Bekel – nie napełnisz brzucha. Zszedłem po cichu z podium. Kapela przestała
           grać. Niektórzy muzykanci również próbowali czmychnąć, widocznie bali
           się policjantów. Odniosłem wrażenie, że instrumenty muzyczne chłopaki
           od Maksa też wypożyczyły z jakiegoś sklepu.
             W drodze na dwór usłyszałem głos Maksa. Przystanąłem na chwilę, żeby
           zobaczyć, co się wydarzy. Policjanci siedzieli przy suto zastawionym stole.
           Gęby mieli już czerwone od picia. Kołnierzyki mundurów już były poroz-
           pinane. Paski z pistoletami wisiały na oparciach krzeseł. Nie palili się już do
           aresztowania podejrzanych. Przy krzesłach stał Maks, szepcząc coś do Szmila
           Griba. Ten nakazał jednej z kobiet z kuchni pilnie sprowadzić Chawale.
           Przyprowadzić ją żywą lub martwą. A jak nie zechce przyjść, przytargać ją
           za cycki. Z ciekawości zostałem, żeby zobaczyć, jak ciągną Chawale za cycki.
           Chawale owszem, zjawiła się wystraszona. Szmil Grib szepnął jej coś cichut-
           ko, po czym zniknęła. Nie minęło parę minut, a wróciła razem z Riwkale.
           Zdziwiłem się, widząc ją tutaj. Pamiętałem ją z podwórza. Graliśmy razem
           w klasy i w chowanego. Pamiętam ją taką małą, chudziutką, z cienkimi jak
           mysi ogon warkoczykami i buzią umorusaną resztkami jedzenia. W mojej
           pamięci wyryła się, jak stoi na skrzyni ze śmieciami, w krótkiej sukience, spod
           której wystają cienkie nogi. Na podwórzu przezywali ją Riwkale „Zapałki-
           -w-dupie”. Naprawdę ją lubiłem. Zawsze wydawała mi się trochę bezradna,
           oczy miała ciągle wystraszone. Mówiono u nas, że ojciec strasznie ją bije.
    134    Chyba wczuwałem się w jej ból. Potem zniknęła razem z rodziną. Wszyscy
   131   132   133   134   135   136   137   138   139   140   141