Page 129 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 129
deskach przykrytych białymi prześcieradłami stoją ogromne talerze, na nich
pajdy chleba posmarowane gęsim szmalcem. Są też talerze ze śledziami. Butelki
wódki stoją obok kieliszków i czekają na mężczyzn, dla kobiet wystawiono
napoje bezalkoholowe. Wydaje mi się, że wszyscy znają wszystkich. Niedaleko
mnie stoi Żyd w jasnym garniturze i czarnym krawacie. Na głowie ma kaszkiet.
Żyd uśmiecha się do mnie, szczerząc złote zęby.
– Awrumie Lajb, nie pamiętasz mnie? – pytają złote zęby. Oczy też się do
mnie uśmiechają.
Podchodzę, przyglądam się i zaczynam piszczeć z radości. Toż to Chusidel.
Lejzer Chusidel. Przyjaciel Szymszona Bekla, który nieraz do nas przychodził,
właściwie nie tyle do nas, ile do Szymszona. Jedyna rozmowa, jaką prowadzili,
dotyczyła zawsze krawiectwa, wszelkiego rodzaju kieszeni, jakim narzędziem
się je przecina, jakimi sposobami. I nagle zniknął. Szymszon powiedział mi
później, że Chusidel miał wpadkę w robocie, więc siedział. Parę razy poszliśmy
go odwiedzić, Szymszon też chodził z nami, z paczką jedzenia i papierosów.
Dla mnie zawsze był miły. Nigdy nie szczędził mi paru groszy. Zawsze go
dobrze wspominałem. Teraz Lejzer Chusidel delikatnie mnie ściska. Nagle
robi nam się smutno. Obaj przypominamy sobie Szymszona Bekla.
– Chodźmy się przejść. Tutaj nie da się spokojnie zamienić ani słowa.
Idziemy wzdłuż ulicy. On sunie szybko, więc muszę biec, żeby dotrzymać
kroku. Chusidel jest zamknięty w sobie. Wszyscy ci przyjaciele Szymszona
nigdy nie są naprawdę szczęśliwi. Zawsze coś ich dręczy. Zawsze są podener-
wowani, czujni, gotowi do ucieczki lub do ataku.
– Nu, co ty powiesz, Awrumie Lajb, Szymszon nie żyje.
– Nie, nie żyje.
Schlebia mi, że Chusidel we własnej osobie przechadza się ze mną i pro-
wadzimy rozmowę jak dwaj dorośli.
– Nu, co porabiasz u Szmila Griba?
– Pracuję w kuchni. A co ty robisz? – staram się zabrzmieć fachowo.
– Pracuję w krawiectwie.
Zawsze uśmiecham się, słysząc słowo „krawiectwo”, bo tak naprawdę
oznacza to bycie kieszonkowcem. Raz widziałem, jak Chusidel pracuje w kra-
wiectwie. Właściwie nie zdążyłem zobaczyć, tylko usłyszałem krzyk: „Ukradli
mi portfel!”. Człowiekiem, który krzyczał, był handlarz suknem, nazywał się
Kalman Metr. Miał duży sklep, w którym pracował on sam i paru pomocni-
ków. Kiedy odeszliśmy trochę dalej, gdzie nie słychać już było krzyków kupca,
spytałem Chusidla, w jaki sposób wyciągnął mu portfel z kieszeni. 127