Page 126 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 126
Trudno mi od razu zdecydować, więc milczę.
– Całe moje życie jest takim poszukiwaniem. W wieku szesnastu lat byłem
jak każdy żydowski chłopiec. Przestrzegałem bożych przykazań. Tacy też byli
moi rodzice. Prości Żydzi. Nie głowili się nad trudnymi pytaniami, nie wymą-
drzali. Tak jest napisane w Piśmie, więc tak ma być. Moja mama przestrzegała
koszerności. Wiedz, Awrumie Lajb, że dziecko zawsze podobne jest do ojca.
Ta przepowiednia mnie przeraża.
– To znaczy, że kiedy dorosnę, będę skurwysynem jak mój ojciec?
Reb Hejnech parska śmiechem.
– Dlaczego tak myślisz?
– Bo moja mama cały czas powtarza, że ojciec jest skurwysynem i że pójdę
w jego ślady.
– Nie znam twojego ojca, trudno mi oceniać. – Reb Hejnech unika od-
powiedzi. – Tak, tak, tak…
I zapomina dalszego ciągu opowieści. Tak to bywa ze starszymi ludzi.
Zaczynają mówić o szpilce, a kończą na belce.
– Więc mówi pan, że wszystko zależy od rodziców? – podpowiadam.
– Ma się rozumieć, ojcowie to korzenie. A bez korzeni nic nie urośnie.
– Teraz zaczynam rozumieć, dlaczego nie urosłem.
– Ojciec uczy tradycji i modlitwy, matka daje ciepło, bo bez ciepła człowiek
staje się zimny. Widziałeś, żeby coś kiedyś wyrosło w śniegu?
Wszystko dla mnie stracone. Pojedyncze razy, kiedy pojawia się moja
mama, nie wystarczą, żeby mnie ogrzać. Jedyne ciepło, jakie dostaję, pocho-
dzi od klapsów, ale one rozgrzewają policzek, zresztą nie tylko policzek, lecz
całą głowę – tak, że czasami mam wrażenie, że jestem kipiącym czajnikiem.
Wszystkie opowieści, które słyszę wokół siebie, tylko mnie przygnębiają.
– …A zatem tam, gdzie się uczyłem, panowało przekonanie, że gdy dorosnę,
zostanę wielkim sprawiedliwym swego pokolenia. Codziennie studiowałem
do późna w nocy, tak że w końcu nie umiałem już dostrzec ludzi wokół siebie.
Wszystko rozgrywało się w niebie. Nie interesowało mnie, co dzieje się na zie-
mi. Aż któregoś dnia – zawsze nastaje taki dzień – spotkałem innego ucznia,
Duwida Hersza. Widzę go teraz tak, jakby stał tuż przy mnie: miał wysokie
czoło i płonące oczy. Pewnego dnia zostaliśmy sami w synagodze. Od słowa
do słowa wywiązała się rozmowa: jak można by ocalić nasz lud, a wraz z nim
całą ludzkość. Nagle Duwid Hersz wyjmuje broszurę napisaną w jidysz i czyta
mi z niej fragmenty o rosyjskim ludzie, który był poniżony i uciemiężony, lecz
124 pewnego ranka powstał i obalił wszystkich bogaczy i księży, którzy obiecywali