Page 128 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 128

Nie za wiele zrozumiałem z opowieści Hejnecha, tyle tylko, że nie wolno
           podążać za gojami. Nie zauważyłem, że tej historii przysłuchiwało się też paru
           nieznajomych Żydów. Widocznie przyszli powitać Ślepego Maksa. Z wyjątkiem
           jednego małego, bladego Żyda w wielkich okularach i kaszkiecie, wszyscy
           przytakują Hejnechowi. Rozglądam się i po dłuższej chwili rozpoznaję towa-
           rzysza Miszę, tego, który prowadził z nami dyskusje w okresie „kruków” .
                                                                         43
             – Nie można ubliżać Rosjanom. Fakt, że to goje, ale otworzyli drzwi na
           oścież wszystkim Żydom.
             Pozostali nie dają mu jednak mówić dalej.
             – Lepiej byś stulił dziób. Skoro otworzyli drzwi wszystkim Żydom, może
           otworzą też tobie i pójdziesz sobie do nich.
             Towarzysz Misza szybko wycofuje się w stronę wyjścia. Wszyscy w mig o tym
           zapominają na widok kapeli wpychającej się do środka z instrumentami i mu-
           zykantami. Najbardziej rzuca się w oczy ogromny czerwony bęben. Muzykanci
           trzymają w rękach skrzypce, trąbki i akordeon. Wszyscy w kapeli wyglądają
           podobnie. Mają długie płaszcze, brody i żydowskie kapelusze. Najbardziej
           podoba mi się trąba. Jest naprawdę przeogromna, strasznie błyszcząca i złota.
           Przypomina mi orkiestrę strażacką. Są też ogromne skrzypce, które nazywają
           kontrabasem. Małe skrzypki chowane są pod płaszczami, chyba ze wstydu przed
           kontrabasem. Goście wciąż napływają ze Zgierskiej, Dolnej i Flisackiej. Niektó-
           rych znam. Jeden z nich, Mojsze Paser, ogromny Żyd o czerwonym karku, ma
           na sobie wysoki, futrzany kapelusz. Przyszedł ze swoim synem, też wysokim
           i też z czerwonym karkiem. Mojsze to znana osobistość. Na ulicy wszyscy mu się
           kłaniają. Zwłaszcza złodzieje, od których skupuje towar. Niektórzy przychodzą
           z kobietami. Kobietami w błyszczących sukniach, błyszczącej biżuterii, nawet
           twarze im błyszczą od jakiejś maści. Sala jest już przepełniona. Szmil Grib stoi
           w drzwiach, serdecznie wita gości, kierując ich na dziedziniec, gdzie dwóch
           stolarzy ustawia podium dla klezmerów. Niektórzy ludzie przynoszą ze sobą
           krzesła i ławki, a ktoś tłumaczy publiczności, że kilkoro dzieci włamało się do
           kina, stamtąd wyniosły krzesła i ławki i teraz przekazują je przychodzącym
           gościom. Klezmerzy siedzą na scenie, stroją instrumenty. Chawale wygląda
           jak bączek, kiedy kręci się w szerokiej spódnicy między krzesłami. Na długich





           43   „Kruki” – dzieci szukające jedzenia i innych przydatnych rzeczy na wysypiskach śmieci. Zob.
             Arie Aksztajn (Eckstein), Ciotka Ester, tłum. S. Bande-Celnik, R. Gromacka, wyd. 2, Łódź
    126      2021, s. 145–147.
   123   124   125   126   127   128   129   130   131   132   133