Page 124 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 124

Naprzeciw nas wychynął z ciemności koń, łeb ma uwiązany do wozu. Na
           wozie drzemie furman, mam wrażenie, że obaj zabłądzili, ale muszą jechać
           dalej. Przytulam się do reb Hejnecha. Ciemność mnie przeraża. Nagle i mnie
           udziela się poczucie, że my dwaj zbłądziliśmy w drodze, nie pamiętamy celu,
           do którego mieliśmy zmierzać, lecz boimy się wracać.
             – Reb Hejnech, czy do pana domu trzeba przejść jeszcze jedną ulicę?
             – Nie, jesteśmy już koło domu.
             Widok jest znajomy i opatrzony: zawsze kilka skrzypiących schodków,
           jakaś kupka kociego gówna, na której zawsze się poślizgniesz. Zawsze słychać
           skrzypienie jakichś drzwi, odpowiadający echem czyjś daleki krzyk. I zawsze
           ten sam odór.
             – Reb Hejnech, lubi pan placki kartoflane? – pytam, żeby się upewnić,
           że nie jestem sam i ktoś mi odpowie.
             Nareszcie jesteśmy w domu. Lampa naftowa oświetla stół, na nim garnki
           i talerze. Karaluchy znów czmychają w ciemność. Naprawdę żałuję, że z nim
           przyszedłem. Kuchnia Chawale wydaje mi się bardziej znajoma i przytulna.
           Hejnech ciężko osuwa się na łóżko.
             – Awrumie Lajb, strasznie się zmęczyłem. Wprawdzie obiecałem ci opo-
           wieść, ale naprawdę jestem zmęczony. Przyrzekam, że opowiem ci tę historię
           jutro. Jeśli chcesz tutaj się przespać, naszykuję ci miejsce na podłodze. Tak,
           tak. Obiecuję ci opowieść, opowieść, opowieść, opowieść.
             Słowo „opowieść” odbija się po pokoju jak echo, po czym zapada cisza.
           Drogę powrotną pokonałem biegiem. Jakiś pies wielkości cielaka mnie pogonił.
           Na szczęście ktoś go zawołał, więc cielak zostawił mnie w spokoju i zniknął.
           Nade mną otworzyło się okno. Kobieta w białej chustce spojrzała na mnie
           wystraszona i podniosła histeryczny wrzask: „Złodziej, złodziej!”.
             Na wpół martwy dobiegłem do knajpy. W kuchni czekała na mnie Cha-
           wale z chochlą w ręku.
             – Co robiłeś w nocy na dworze? O tej porze kręcą się tylko złodzieje i gli-
           niarze. – Chochla w jej ręku wygraża mi. Chawale ma zagniewaną minę, ale
           po chwili pyta mnie z troską: – Głodny jesteś, Awrumie Lajb?
             Zawsze jestem głodny.
             – Tak.
             – No to siadaj, dam ci parę kromek chleba.
             Zajadam, między jednym kęsem a drugim, pytając Chawale:
             – Powiedz, dlaczego reb Hejnecha nazywają „Pipki-z-mlekiem”?
    122      Wszyscy dorośli, których znam, są beznadziejni w opowiadaniu. Być
   119   120   121   122   123   124   125   126   127   128   129