Page 123 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 123
głos. Anioł śmierci mógłby nagle przypomnieć sobie o moim wieku i powie-
dzieć: „Oj, byłbym zapomniał o jego wieku, a tymczasem on sam osobiście
mi to wyjawia”.
– Reb Hejnech, skąd ma pan takie śmieszne przezwisko? – I od razu
opowiedziałem mu o przezwiskach dzieci z naszego podwórza.
– Oj, ciekawski jesteś, Awrumie Lajb, ale to dobrze. Młodzi muszą być
ciekawscy.
Oczy Hejnecha zaczynają się uśmiechać, rozbłyskują blaskiem, jakiś mały
psotnik zaczyna stroić miny i turlać się ze śmiechu. Widocznie bardzo długo
w nim spał i teraz ma okazję trochę poszaleć.
– Jeśli będziesz grzeczny i przyniesiesz mi kieliszek wódki oraz szklankę
herbaty, opowiem ci, niech się tylko napiję.
Przyniosłem, o co prosił, i usiadłem naprzeciw zaciekawiony. Hejnech
podnosi kieliszek dwoma palcami, długo się w niego wpatruje. Nie śmiem
przeszkadzać.
– Jest życie i jest namiastka życia. Tak to jest z wódką – zaczyna Hejnech.
– Wódka to złudzenie. Ale co mi zostało oprócz złudzenia?
Tracę cierpliwość. Koniec końców spytałem go, czemu ma takie śmieszne
przezwisko, a on gada o wódce. Nie śmiem jednak przeszkadzać. Starzy ludzie
mają zawsze tę samą historię: o swoim wieku, o złudzeniach, o życiu, które
minęło. Zawsze wypowiadają mądre słowa, lecz ja ich nie rozumiem i nie
interesują mnie. Kiedy siada naprzeciw nich dziecko, od razu zmieniają się
w nauczycieli i muszę ich słuchać. Bo inaczej powiedzą, że jestem bezczelny.
I zawsze rozciągają opowieść, zamiast gadać krótko. Hejnech mówi jakby
przez sen. Próbuję go rozbudzić.
– Panie Hejnech „Pipki z mlekiem”! – usiłuję zasygnalizować, że obiecał
mi opowieść o historii swojego przezwiska.
– Ach, uparciuch z ciebie, posłuchaj więc.
Reb Hejnech nie może ciągnąć dalej, bo wzywa mnie Chawale i muszę jej
pomóc przy krojeniu chleba. Kiedy wracam, Hejnech szepcze:
– Tym sposobem nigdy nie usłyszysz tej opowieści. Chodź, odprowadź
mnie kawałek do domu, wtedy Chawale nie będzie ci głowy zawracać.
Obaj wymykamy się z knajpy. Z ulicy słyszę jeszcze Chawale:
– Awrumie Lajb, bandyto, gdzie ty się podziewasz. Co za dzieciak. Gdzie
on się schował.
Na dworze jest już ciemno. Gazowe latarnie oświetlają tylko kawałeczki
ulicy, tylko róg schodka, jakieś uchylone drzwi, jakiś kanciasty cień okna. 121