Page 122 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 122
ludzi? Nie widzisz, kim oni są? Mają co prawda swoje lata, ale w duszy są tacy
młodzi. Może poszukasz sobie starców, którzy mają stare dusze? Oni tak czy
owak już od dawna są martwi. Tak czy owak nie czerpią już przyjemności
z życia. Ale żeby sobie zabierać Hejnecha? Spójrz, jak on umie się śmiać, po
prostu jak dzieciak. Zostaw go w spokoju, szanowny panie aniele śmierci”.
Sprawiało mi przyjemność widzieć, jak Hejnech patrzy na mnie i milczy,
i tylko jego oczy mówią. Czasami usta ludzi gadają, ale nie jesteśmy w stanie
zrozumieć ani jednego słowa, jakby mówienie było łomotem kołatki w święto
Purim. Jak ględzenie starej, bezzębnej kobiety. I oto ktoś milczy, a wy prowa-
dzicie z nim rozmowę oczami. Usta mogą milczeć, ale oczy – przenigdy. A jego
oczy mówiły: „Wszystko widziałem, wszystko już było”. Czasami Hejnech
siedział z zamkniętymi oczami, głęboko zamyślony i tylko nieznaczne drgnię-
cia ust zdradzały, że prowadzi rozmowę z sobą samym. Zawsze przychodził
razem z pierwszymi klientami i wychodził ostatni. Szmil Grib odnosił się do
niego z szacunkiem i delikatnością, tak jak wszyscy goście. Nawet Ślepy Maks
witał go z największą uprzejmością.
– Co szanowny pan porabia? – pytał go radośnie.
– Jeszcze dycham, dusza uparła się, żeby jeszcze nie odfrunąć. Chyba do
mnie przywykła. Na razie dobrze nam razem, dopóki jej nie zbrzydnie.
Hejnech przepadał za zażywaniem tabaki. Od czasu do czasu otwierał
metalowe pudełeczko i delikatnie pukał w pokrywkę, jak grzeczny człowiek
puka do drzwi, żeby sprawdzić, czy można wejść. Po otwarciu pudełka brał
szczyptę tabaki i wpychał ją do nozdrzy. Gest ten ciągle się powtarzał, jak
jakiś rytuał. Potrafiłem z góry odgadnąć każdy kolejny ruch, a także każde
następujące po nim kichnięcie. Czasem kichał tak, że stojący na stole kieliszek
przewracał się i spadał.
Tamtego wieczoru nikt się do niego nie przysiadł. Wszyscy byli zajęci
ożywioną rozmową o Ślepym Maksie. Tylko ja zauważyłem, że kieliszek spadł
ze stołu i się stłukł. Pozbierałem szkło i wytarłem stół.
– Oj, Awrumie Lajb, bardzo mi przykro. Sam bym to zrobił, ale ciężko
mi się schylać. Zawiasy nieco zardzewiały, trudno je naoliwić.
Przy tej okazji zebrałem się na odwagę, żeby spytać o jego śmieszne prze-
zwisko, ale nie wiedziałem, jak zacząć rozmowę.
– Jest pan stary, prawda?
– Tak.
– Ile ma pan lat?
120 – Awrumie Lajb, nie lubię takich pytań, szczególnie jeśli są zadawane na