Page 119 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 119
mnie wyrywa. Jakaś czarna wielka masa, podobna do bestii z ostrymi kłami.
Po prostu mi ulżyło. Poczułem coś słonego w ustach. Nagle zorientowałem
się, że leżę na sukni, szukając zębami jej gardła. Po drodze do gardła ugryzłem
ją też w pierś i w ramię. Do moich uszu dobiegały tylko wrzaski „Ratunku,
ratunku! Policja, ratunku!”.
Ktoś zaczął mnie okładać tępym narzędziem po głowie. Kątem oka do-
strzegłem kierowcę w szarym mundurze. W tej samej chwili zobaczyłem też
Szmila Griba i jeszcze paru mężczyzn, ale ich sylwetki były zamglone, jak cienie.
Cienie unosiły i opuszczały prędko ręce, aż w końcu zapadła cisza. Dookoła
zjawiło się mnóstwo ludzi ze wszystkich stron. Dzieci, kobiety i mężczyźni.
Mężczyźni w czarnych kapotach, kobiety w kolorowych sukienkach. Ktoś
mnie podniósł. Był to Szmil Grib.
– Awrumie Lajb, dobrze się czujesz?
Nie byłem w stanie mu odpowiedzieć. Na trotuarze leżała ta kobieta
i jej na wpół rozdarta suknia. Nie widziałem już ani złotego łańcucha na jej
szyi, ani butów, ani pierścionka. Przy niej siedział kierowca. Ktoś okładał go
miarowo pięściami. Zanim Szmil zabrał mnie do knajpy, zdążyłem jeszcze
dostrzec dwie rzeczy. Przede wszystkim tę kobietę. Miała fioletowe uszy –
widocznie siłą zerwano z nich kolczyki. Jedno oko było niebieskie, drugie
zielone. Tak samo wyglądał jej kierowca, tyle że on leżał prawie goły, widocznie
ktoś pozazdrościł mu munduru. Dookoła kłębiło się zbiegowisko. Raz po
raz ktoś wymierzał mu kopniaka. Gruba kobieta w fartuchu z ogromnymi
kieszeniami, o oczach podobnych do oczu Chawale, wyjaśniała tłumowi,
co się dzieje.
– Znam go. On jest z dobrej rodziny. Jego ojciec był porządnym czło-
wiekiem. Matka była lekarką, leczyła dzieci. Byłam tu od samego początku.
Dzieciak stał spokojnie, jak każdy dzieciak z dobrej rodziny, uśmiechał się
grzecznie, aż raptem rzuciła się na niego ta jędza, bez żadnego powodu.
Później okazało się, że kobieta w czerni zbierała obrazy mistrza Frojke
i że była bardzo bogatą i sławną kolekcjonerką. Policja przychodziła do mnie
dwukrotnie. Szmil Grib musiał tłumaczyć na polski moje zeznania. Nie
zrozumiałem, co przekazał policjantom, ale zdążyłem zauważyć parę butelek
wódki znikających w ich kieszeniach i chyba też kilka banknotów. Potem
Szmil powiedział:
– Awrumie Lajb, kosztowałeś nas parę złotych.
Zostałem bohaterem dnia. Bohaterowi wolno nie pracować. Wolno mi
jeść, co chcę i ile chcę. 117