Page 118 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 118

samym szarym kolorze. Wyszedłem właśnie z knajpy, bo wybierałem się po
           przyprawy dla Chawale.
             – Chłopcze, czy ty tu mieszkasz? – spytała kobieta.
             Zdenerwowałem się, bo chociaż mówiła do mnie, patrzyła tak, jakbym
           był powietrzem. W ten sposób zwracają się bogate damy do służących i do
           kierowców, i do każdego, kto nie ma błyszczącego auta. Tak właśnie zwra-
           cała się pani Byczkowa do mojej mamy. I natychmiast przypomniała mi się
           mama ze łzami w oczach, która mnie pocieszała, ale zarazem przestrzegała:
           „Awrumie Lajb, taki nasz los. Tylko Bóg może nam dopomóc. Z losem dam
           sobie jakoś radę, ale ty, zbóju jeden, nie pogarszaj sytuacji. Czasami nawet ja
           się ciebie boję”.
             Któregoś razu, na jednym z przyjęć u pani Byczkowej, siostry mojej mamy –
           której nie wolno było nazywać ciocią – nie pamiętam już, z jakiej okazji, zebrali się
           różni goście. Wszyscy byli tłuściutcy i błyszczący, jakby ich kto na maśle usmażył.
           Rozmawiali głośno, śmiali się głośno, wydawali głośno rozkazy pokojówkom
           i służącym. Jedna z tamtych pań była bardzo podobna do tej, co wysiadła z auta.
           I cud nad cudy – miała taką samą suknię. Z uszu dyndały jej ogromne złote kol-
           czyki z czerwonymi kamykami. Pani z kolczykami zbliżyła się, wyciągając rękę,
           żeby mnie pogłaskać. Na szczęście w pobliżu była moja mama.
             – Proszę pani, nie trzeba głaskać, to dziecko gryzie! – krzyknęła histerycznie.
             Kobieta z przestrachem cofnęła rękę. Stałem koło niej i nogi mi dygotały.
           Mama stanęła między nami, szepcząc:
             – Awrumie Lajb, dokąd pójdziemy, jeśli nas wygonią?
             Damy stłoczyły się wokół i kobieta w ciemnej sukni odeszła.
             – To jest odpłata za naszą dobroć. Oni zawsze gryzą rękę, która chce im
           pomóc.
             Mama zaciągnęła mnie siłą do drugiego pokoju, podała mi szklankę wody
           i uspokajała.
             – Awrumie Lajb, Awrumie Lajb – czule powtarzała w kółko moje imię.
             I teraz stała przede mną ta sama dama, bez żadnych wątpliwości. Rozpo-
           znaję ją po kolorze, po zapachu, po wyniosłym spojrzeniu. Przez nią moja
           mama połykała łzy.
             – Powiedz mi, słodki chłopczyku, czy tutaj rysował artysta Efraim Lezer?
           Jeśli pokażesz mi jego rysunki, a słyszałam, że dużo ich tu pozostawił, dosta-
           niesz wielkiego lizaka. No, chodź ze mną.
             Jej ręka dotknęła mojej głowy. Już nie pamiętam, co czego dotknęło naj-
    116    pierw, jej ręka mojej głowy czy moje zęby jej palca. Poczułem, jak coś się ze
   113   114   115   116   117   118   119   120   121   122   123