Page 106 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 106

Przy nim nikt nie śmie oszukiwać. Syn krawca Fejbla, którego gębę pokrywają
           rude piegi, jakby opalał się przez sito, gra naprzeciw Władka, jedynego goja
           w paczce. Obaj wyglądają jak koguty i mam wrażenie, że za chwilę skoczą sobie
           do oczu. Władek mówi w jidysz z litwackim akcentem i wygląda naprawdę
           jak Żyd przez te swoje czarne oczy i długi nos. Głowę ma ogoloną jak wię-
           zień. Wiadomo, że szuka go policja. Następną partię rozgrywają Antek, brat
           Władka, i jakiś nieznany mi chłopak. W gruncie rzeczy to walka ulicy Dolnej
           ze Zgierską. Ten Antek dwa razy ukrywał się w piwnicy w naszej knajpie, bez
           wiedzy Szmila. Tylko ja i Chawale byliśmy wtajemniczeni w ten sekret. Parę
           razy zanosiłem mu tam chleb i garnek ryżu z gulaszem.
             Do bandy należą dwaj słynni kieszonkowcy, prawdziwi mistrzowie. Pew-
           nego razu byłem świadkiem ich gry, czy raczej treningu. Nie nadążałem
           nawet z patrzeniem, kiedy portfel przechodził z jednej kieszeni do drugiej.
           Mnie też próbowali nauczyć tego rzemiosła, ale prędko się rozczarowali. Nie
           to, żebym nie próbował, naprawdę bardzo się starałem, ale miałem pecha,
           bo w tym momencie przeleciał po niebie aeroplan, potem zbłąkany pies na
           targu kogoś zaatakował, a dwie kobiety pobiły się torebkami, więc za każ-
           dym razem zapominałem o swojej roli kieszonkowca. Wkrótce przylgnęło
           do mnie przezwisko nieudacznika. Jasne, że domagałem się kolejnych lekcji,
           ale z takim przydomkiem nie znalazłem żadnego nauczyciela, nawet Srul się
           przy mnie załamał. Gdybym dawał radę, chętnie wziąłby mnie do bandy.
           Ale z takim przezwiskiem uznał, że nie warto się wysilać. Srul już dwa razy
           siedział w więzieniu. To mu zapewniło renomę człowieka doświadczonego
           oraz poważanie u innych, którzy jeszcze nie zaznali smaku więziennych mu-
           rów. Po zakończeniu karcianej gry Srul opowiada o swoich wyczynach w roli
           włamywacza. Przeszkadza mi to, że w jego opowieści nie ma soli ani pieprzu,
           nie ma polotu, nie ma koloru, krótko mówiąc, jego historie podobne są do
           murów więzienia, toporne i szare. Boże, jak ja bym opowiadał, gdybym był
           na jego miejscu! Więzienie od razu zamieniłoby się w pałac. Strażnicy wokół
           pałacu na pewno byliby ziejącymi ogniem smokami, a czarne ptaszyska
           atakowałyby z powietrza każdego, kto się zbliża. Na pewno bym schwytał
           jednego ptaka, wsiadłbym na niego i wylądował w środku nocy na dziedzińcu
           pałacu, ze zrabowanym łupem, po czym z mieczem w ręku oswobodziłbym
           z lochów księżniczkę podobną do Esterki. Historie Srula brzmią mniej więcej
           tak: siedziałem, ukradłem, włamałem się, zabrałem. Naprawdę wstyd. Dla
           mnie to marnowanie opowieści. W tym samym stylu opowiada też o swojej
    104    dziewczynie. Poznałem ją, złapałem, pocałowałem, zaciągnąłem do łóżka,
   101   102   103   104   105   106   107   108   109   110   111