Page 102 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Arie Aksztajn (Eckstein) - Ulica Dolna.
P. 102

– Wtedy jeszcze cię nie znałam, dlatego nie gadałam z nią o tobie. Roz-
           mawiała ze Szmilem Gribem.
             – Co stało się potem?
             – Poczekała tu parę dni, potem odeszła w swoją drogę.
             Mogłem wypytać ją jeszcze o mnóstwo rzeczy. Czy ma więcej siwych
           włosów. W co była ubrana. Czy miała na sobie buty. Czy była głodna. Ale
           Chawale przerwała mi w samym środku, chyba chcąc odwrócić moją uwagę.
             – Awrumie Lajb, teraz sobie przypomniałam. Trzeba obrać jeszcze parę
           garnków kartofli, dzisiaj mamy dużo klientów.
             Tak zaczyna się każdy dzień. Chawale twierdzi, że kartofle to największy
           prezent od Boga. Gdyby nie one, Żydzi poumieraliby z głodu. Mnie akurat
           się zdaje, że kartofle to wymysł szatana. Moim zdaniem szatan stworzył je,
           żeby mnie denerwować i pastwić się nade mną, bo przecież to ja je płuczę,
           obieram i kroję. Tak, stworzył też worki, żeby było gdzie je przechowywać.
           Worki z kartoflami wyglądają jak kobieta w ciąży. Nie przepuszczam żadnej
           okazji, żeby takiemu workowi dać porządnego kopa. Gdybym był królem,
           zabroniłbym uprawiać kartofli. Nienawidzę ich tak bardzo, że zamiast obierać,
           siekam je drobno z prawdziwą przyjemnością, zasłużyły sobie. Dla każdego
           kartofla mam inne przekleństwo, a kiedy kończą mi się znane powiedzenia,
           wymyślam nowe. Najnowsze, jakie wymyśliłem, to: „Szkoda, że twoja matka
           nie usunęła ciąży”. Czasami obchodzę się z kartoflami naprawdę okrutnie.
           Patrzę na nie uważnie i jeśli któryś się do mnie zaśmieje, a są takie, to wy-
           dłubuję mu oczy, obcinam nos albo wykrawam mózg. Ale do wszystkich
           kłopotów w końcu się przyzwyczajamy. To znaczy ja się nie przyzwyczaiłem,
           lecz mnie przyzwyczajono. Jako osoba doświadczona udzielę wam dobrej
           rady: gdy was zmuszą do obierania kartofli, zamknijcie oczy i pomyślcie
           o ludziach, których nienawidzicie. Ja na przykład myślę ostatnio o Dwojrze
           Ganc. Obdzieram ją ze skóry z taką rozkoszą, że czasami pytam Chawale, czy
           jest coś jeszcze do obrania. To ją doprawdy uszczęśliwia i bardzo mnie chwali:
           „Pięknie, Awrumie Lajb, stałeś się grzecznym chłopcem. Ja też lubię obierać”.
           W odpowiedzi uśmiecham się, myśląc sobie w duchu: „Jak mnie rozzłościsz,
           to i ciebie obedrę ze skóry”.
             Najcięższy i najokropniejszy dzień to ten, kiedy smaży się placki kartoflane.
           Słyszę wtedy przez cały czas zrzędzenie Chawale, które brzmi jak kapanie wody
           albo jak Żyd mamroczący modlitwę bez rozumienia jej treści: „nu przynieś,
           nu zrób, nu obieraj”. W głowie tyka coś jakby zegar: „placki, placki, placki”.
    100    Czasami mam ochotę wstać i wrzasnąć, żeby wszystkie placki zdechły, żeby
   97   98   99   100   101   102   103   104   105   106   107