Page 93 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 93

– Nic się nie stało. Zniknął – Joel odwrócił się od niego.
                – Co to znaczy – zniknął? – Abraszka pospieszył za nim.
                – Zniknął. Tyle znaczy.
                Za każdym razem, gdy Abraszka nastawał na niego i zadawał to samo pyta-
             nie, otrzymywał tę sama odpowiedź. Ale Abraszka tak łatwo się nie poddawał.
                – To dlaczego mieszkasz tutaj sam jeden? – nie dawał się spławić Joelowi.
                – Bo ty nie przychodzisz mieszkać tu ze mną – Joel złapał go na ręce i obrócił
             dookoła siebie jak na karuzeli.
                – Jeśli chcesz, abym przyszedł, to przyjdę! – krzyknął Abraszka. – Przyjdę!
                Gdy Joel go puścił i Abraszka wrócił do swoich zabawek w kuźni czy na ze-
             wnątrz, Joel usiadł obok Jankewa.
                – Żyję sam – mruknął – bo tak jest zdrowiej. Człowiek jest swobodniejszy.
             Nikt mnie naprawdę nie zna. Nikt nie wie, co się gotuje w moich garnkach. Nikt
             mi nie pluje w kaszę i nie udziela rad, nie mówi swojego zdania. I dopiero w ten
             sposób, rozumiesz, mogę czuć się zjednoczonym ze wszystkim, co znajduje się
             we mnie i dookoła mnie. Widzisz, człowiek musi mieć własną skórę, która będzie
             go oddzielała, wyróżniała w jego niepowtarzalności. I tak samo powinien mieć
             swoje cztery kąty, drugą skórę, którą może oddzielić się od swojego sąsiada
             i w której mieszka sam. Rebojne szel Ojlem też mieszka przecież sam i dopiero
             dzięki temu może wejść w relację ze wszystkim, co do Niego należy… I tak samo
             ja – dzięki temu mogę nawiązać lepszą relację z Nim.
                – Ale przecież dobrze jest mieszkać z kimś, być z kimś związanym – mruknął
             Jankew. – Hm… kochać, na przykład.
                – To zależy, co rozumie się przez słowo „kochać”. Przywiązanie i miłość to nie
             to samo. Trzeba luzować więzy, aby jeden drugiego nie zadusił. Gdy więzy przy-
             wiązania są zbyt napięte, miłość zamienia się w nienawiść. Kiedy więzy te ulegają
             zerwaniu, otwierają się wszystkie źródła nienawiści. A czasami przyklejasz się do
             drugiej osoby ze strachu przed życiem i śmiercią. I to przylgnięcie do drugiego
             czyni cię słabym, zależnym. Tracisz szacunek do samego siebie. A ile warta jest
             miłość złamanego, chorego człowieka? Czy to w ogóle miłość? To tchórzostwo.
                – Ale przecież mężczyzna potrzebuje kobiety… i dzieci – Jankew nie mógł
             zrozumieć słów kowala.
                – Oczywiście, potrzebuje… – Joel przerwał w pół słowa.
                Z pól dobiegał daleki śpiew głosu delikatnego jak lekki powiew. Jankew roz-
             poznał głos Wandy. W niedzielę jej śpiew często dobiegał z pól.
                Joel odwrócił się i poszedł za swoją krową, która za daleko zawędrowała
             na łąkę. Poza krową również kilka gęsi kręciło się między połamanymi wozami
             i złomem na podwórku. To, co było mu potrzebne, kowal zdobywał we wsi, która
             znajdowała się po drugiej stronie drogi, na wzgórzu.
                Przyprowadziwszy krowę, Joel przywołał palcem Jankewa i razem zaczęli
             obserwować Abraszkę zajętego zabawą pomiędzy połamanymi wozami, stosa-
             mi żelaznych odpadków i starych kół, które zauroczyły małego. Tam, pomiędzy   93
   88   89   90   91   92   93   94   95   96   97   98