Page 88 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 88

Mowa tam o narzeczonym i narzeczonej. Pan Świata jest narzeczonym, a lud
           Izraela – narzeczoną… i między nimi jest miłość…
             – No, to co mówiłeś, że to trudno zrozumieć? – tryumfująco zawołał Abrasz-
           ka. – No już, posłuchajmy!
             Zaczęli czytanie. Abraszka przysunął się bliżej i patrzył na te wersy, które
           pokazywał palec Jankewa. Ale gdy palec zatrzymał się i Jankew zaczął wyjaśniać,
           Abraszka uśmiechnął się od ucha do ucha.
             – Co jest, czemu się tak śmiejesz? – zapytal Jankew.
             – Śmieję się… – Abraszka w czasie czytania machał ręką – ponieważ jestem
           w stanie sobie wyobrazić Rebojne szel Ojlem jako narzeczonego. Ale gdy wyobra-
           żam sobie lud Izraela, widzę synagogę pełną sztrajmli i czarnych kapot… Jakim
           cudem lud Izraela może wyglądać jak dziewczyna, i to w dodatku z piersiami?
             Jankew poczerwieniał.
             – Sza, nie mów tak.
             – No, ale tak jest… – Abraszka nie poddawał się. – Dlaczego nie jest to po
           prostu historia… o narzeczonym i narzeczonej?
             – Sam wiesz, że w świętej Torze nie ma takich zwykłych opowieści. Mędrcy
           tak zawyrokowali, a komentatorzy tak to wyjaśnili. Starczy ci?
             – Tak, tyle mi wystarczy! – zawołał Abraszka i pociągnął Jankewa za rękaw.
           – Chodź,  lepiej pojedźmy do Joela Kowala. Ojca nie ma w domu, więc się o ni-
           czym nie dowie.
             Po wizycie w kuźni Abraszkę ciągnęło, aby tam wrócić. Nieustannie zanudzał
           tym Jankewa, ale ten kategorycznie odmawiał.
             Prosta uwaga Abraszki o Pieśni nad pieśniami dotknęła Jankewa do żywego.
           Dopiero teraz naprawdę nie mógł dać sobie rady z grzesznymi myślami. Szula-
           mis była dziewczyną z krwi i kości. Binele to była ona. Przystroił ją w powiewne
           szaty i ukoronował jej głowę wiankiem z chabrów i margarytek. Wyobraźnia
           płatała mu figle. Widział ją biegającą ponad Niebieską Górą, przychodzącą
           do młyna, wieszającą się na jego skrzydłach i kręcącą się na nich dookoła
           z zadartą spódnicą. „Mogę się założyć, że mnie nie złapiesz!” –  machała
           do niego gołą różową piętą. Widział jej nagie nogi. Psotny wiatr podwiewał
           jej sukienkę, wypełniał ją powietrzem jak balon. Jej rozwiane rude włosy mi-
           gotały jak promienie, twarz przypominała słońce, a słońce było skrzydłami
           młyna.
             Albo widział ją wychodzącą z wnętrza stogu z sianem zaplątanym w rude
           warkocze, z sianem niczym klejnotami przypiętymi do fałdów rozpiętej sukienki.
           Widział ją biegnącą… tym razem w świetle zachodu słońca. Młyn przynosił na
           swoich skrzydłach cienie. Łąka, po której biegła Binele, była ciemnoniebieska,
           rosa na czubkach traw – diamentowo skrząca. Widział jej miłe sercu nadejście
           od strony brzeziny rozjaśnionej światłem poranka. W Jankewie płonęła zazdrość,
           chociaż jej ukochanym był – on sam. A gdy zbliżyli się do siebie, niebo skryło
     88    swoje światło za pasem horyzontu. A gdy on, Jankew, spotkał się z Binele, noc
   83   84   85   86   87   88   89   90   91   92   93