Page 90 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 90

W drodze do kuźni Jankew rzadko kiedy snuł opowieści. Byli niecierpliwi. Po-
           gwizdywali, prowadzili banalne rozmowy, pełni napięcia śmiali się niespokojnym
           śmiechem, odpowiadając ptakom, których głos niósł się z topolowych gałęzi.
             Jankew myślał: „Taka dziwna, pełna napięcia radość jest we mnie, aż chce
           się płakać. Tak, można być szczęśliwym, nie bacząc na ten niepokój, który czło-
           wiek nosi w sobie. Można nie żądać już niczego więcej od życia, choć tak wiele
           pragnień nie zostało zaspokojonych. Rebojne szel Ojlem jest bliskim krewnym
           – choć jest obcy i nieobecny.”
             Po kilku pierwszych wizytach w kuźni dwójki młodych ludzi Joel już nie mógł
           się powstrzymać i zaczął się zachowywać tak, jak dyktowało mu serce. Widząc
           Abraszkę zeskakującego z Susiego, chwycił go za rękę, wybuchł swoim dudnią-
           cym, ciężkim śmiechem i obrócił chłopca kilka razy w powietrzu dookoła siebie.
           Zaraz też na twarzy i ubraniu małego pojawiły się ślady jego brudnych dłoni.
             Po chwili Abraszka z błyszczącym wzrokiem stał w kuźni przy ogniu. W nie-
           dzielne popołudnie, kiedy chłopi wrócili już z kościoła i droga opustoszała, Joel
           nie miał wiele roboty, ale podtrzymywał ogień w czarnym, otwartym piecu – chyba
           dla domowej atmosfery. Abraszka zasypał go tysiącem pytań na temat żelaza
           i innych metali, ognia i miechów.
             A kiedy podziw dla kowala wypełnił jego serce po brzegi, wykrzyknął z za-
           chwytem:
             – Ty powinieneś być moim ojcem, Joelu!
             – Cicho…sza! – Joel zmarszczył czoło, skrywając uśmiech zadowolenia w gę-
           stych, czarnych wąsach. – Szanuj ojca, a wówczas będziemy dobrymi kumplami.
             – Tak, wszyscy trzej jesteśmy dobrymi kumplami! – cieszył się Abraszka. –
           A teraz, Joelu, weź kawałek żelaza i zrób mi coś w ogniu… Ptaszka czy jakieś
           zwierzątko!
             – Nie wygłupiaj się! – Joel bronił się na niby. – Nie jestem twórcą ptaków.
             – Jesteś, no chodź! – Abraszka ciągnął go za fartuch do sterty żelastwa
           leżącej obok kuźni.
             Wkrótce znaleźli odpowiedni kawałek żelaza. Kowal rozgrzał go w ogniu,
           aż zalśnił w płomieniach jak złota lampa. Następnie przeniósł go na kowadło
           i według wskazówek Abraszki długimi obcęgami i młotem formował rozżarzoną,
           miękką sztukę metalu w takie kształty, których domagał się chłopiec. Później
           zanurzył żelazną ozdobę w kamiennym zbiorniku z zimną wodą. Wykuty i ufor-
           mowany kawałek żelaza zasyczał, a nad nim uniosła się para. Gdy oglądali go
           po ostygnięciu, dojrzeli w nim kształty jakiegoś dziwnego stwora.
             – Coś, czego jeszcze nigdy nie było na świecie… – Joel ze zdumieniem po-
           kręcił głową.
             Abraszka przyglądał się stworowi ze znawstwem, krytykując jednocześnie
           Joela za błędy, które ten popełnił, tu źle zaginając, a tam obcinając zbyt wiele.
           Jankewowi wydało się, że lada chwila kowal tchnie duszę w uformowane stwo-
     90    rzenie, a ono natychmiast odleci.
   85   86   87   88   89   90   91   92   93   94   95