Page 82 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 82
słyszałem, otworzyła się nowa jesziwa, nowoczesna szkoła, w której nauczają
matematyki, historii, niemieckiego i fizyki. Chciałbym właśnie… – na koniec
rozplótł ręce i lekko stuknął Jankewa w ramię. – Wiem… nie powinienem tego
mówić akurat dzisiaj. Ale przecież ty nie jesteś dzieckiem i… Rozumiesz… ze
Szlojmem sam porozmawiam. Ale chciałbym, abyś nieco przygotował Abraszkę.
Więc najpierw ja musiałem przygotować ciebie.
Jankew podskoczył.
– Proszę tego ode mnie nie wymagać, reb Fajwel! – wykrzyknął.
– Co? Dlaczego nie? – reb Fajwel uśmiechnął się krzywo i sapnął.
– Ponieważ… nie mogę mu tego powiedzieć!
Reb Fajwel mruknął niecierpliwie;
– Przestań już i niech to się skończy raz na zawsze! Co to ma znaczyć? Co ci
się stało? Przecież nie jesteś na pogrzebie. Jeśli ja daję sobie radę z tą sytuacją, to
ty miałbyś sobie nie poradzić? Przecież dalej będziesz mógł pracować we młynie!
Aby dłużej nie narażać się na gniew reb Fajwla i na łzawe spojrzenia Cyrele,
Jankew odwrócił się i powoli zszedł z werandy. Wyszedł na podwórze, a potem
puścił się dzikim pędem z góry na dół. Biegł wzdłuż traktu, wyrywał trawy w do-
łach, kopał kamienie, łapał do ust gałązki i przeżuwał je szybko, jakby chciał na
siłę rozgryźć rozpacz, która go opadła.
Po kilku dniach reb Fajwel sam porozmawiał ze swoimi synami – a wówczas
zaczęły się dla Abraszki dni wielkiego lamentu. Płakał i rozpaczał od rana do
wieczora. Nie chciał się bawić, jeść, uczyć się, nie mógł spać. Dziwnie wygląda-
ło, kiedy pulchny, zawsze uśmiechnięty łobuz nagle zaczął się zamartwiać bez
ustanku. Zupełnie wbrew dziecięcej naturze. Dziecko mogło się zmęczyć zabawą,
ale po jakimś czasie zapominało o trapiącym je smutku. Jednak nie Abraszka.
Codziennie w czasie posiłków reb Fajwel i Długa Cyrele siedzieli przy stole
w milczeniu pełnym poczucia winy i ledwo sami mogli cokolwiek przełknąć na
widok dwójki przygnębionych synów. Również Szlojme nie chciał wyjeżdżać od
matki do obcego świata, który był pełen demonów i złego. A gdy jeszcze w pokoju
pojawiała się Amusia, pomagając Zośce podawać do stołu, reb Fajwel widział
pełne współczucia spojrzenia, jakimi obrzucała obu synów. Nie mogąc znieść
tego żałobnego milczenia, zaczął entuzjastycznie mówić niby do żony.
– Kraków! – wykrzyknął. – Bagatela, Kraków! Nie ma piękniejszego miasta
na świecie niż Kraków. Gdy się tam pojedzie, to nie wiadomo, co najpierw oglą-
dać, prawda, Cyrele?
– Tak, prawda – Cyrele, która nigdy nie była w Krakowie, potakiwała głową,
rzucając zrozpaczone spojrzenia w kierunku synów.
– Pojedziecie popatrzeć na Wawel i obejrzeć królewski zamek… – mówił dalej
reb Fajwel, niemal krztusząc się własnymi słowami. – No… tam mieszkali polscy
królowie. No bo gdzie mieli mieszkać, jeśli nie w Krakowie? A wiecie, co widać,
jak popatrzy się z Wawelu w dół? Widać Wisłę! Najpiękniejszą rzekę na świecie.
82 To ci dopiero rzeka! A gdy popatrzy się dalej nieco, widać kopce Krakusa i Wandy.