Page 72 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 72

na krzesłach. Zaspana Cyrele, wystrojona w fałdzistą długą suknię domową
           ozdobioną batystowymi falbankami, uszytą specjalnie na takie właśnie poobiednie
           szabasowe przyjęcia, pojawiła na werandzie i zaczęła się całować z kobietami.
             Niebawem towarzystwo rozdzieliło się – panowie przeszli na jedną stronę,
           panie na drugą – i w ten sposób popijano herbatę, próbowano poczęstunku,
           delektowano się, rozmawiano o dzisiejszej pogodzie, a potem o pogodzie dnia
           poprzedniego, porównując ją z dzisiejszą i przepowiadając, jaka będzie jutro.
           Tymczasem reb Fajwel pobiegł do kantoru i wrócił z paczką gazet i magazynów,
           po czym wymienił ją na tę, którą dopiero co przyniósł doktor.
               Szmulik Felczer zaraz chwycił jakąś gazetę ze stosu, coś przeczytał, po
           czym  zdenerwował się i już wybuchła dyskusja. Jankew nastawił uszu. Siedział
           na zewnątrz, oparty plecami o werandę. Abraszka już wiedział, że w szabasowe
           popołudnie, aż do Hawdali, Jankew jest dla niego niedostępny.
              Długa Cyrele rzadko odzywała się do pań siedzących po obu jej stronach.
           Czuła się między nimi jak służąca, zakopana na wsi i nieoświecona, która jest tu
           tylko po to, aby dostarczać tym dwu damom, bardzo inteligentnym, czytającym
           rosyjskie i niemieckie książki, kolejne kawałki piernika czy dolewać herbaty
           z samowara oraz przynosić koce do okrycia ich szlachetnych nóg, gdy tylko zrobi
           się chłodno.
              Żona Szmulika Felczera, akuszerka, miała na sobie wielkomiejską suknię,
           długą i luźną, choć bez zakładek, w jednolitym szarym kolorze oraz czarny żakiet
           zapięty na wszystkie guziki aż po szyję – niczym generał. A żona pisarza wręcz
           przeciwnie – ubrana była w suknię ostatniej paryskiej mody w ostrym kolorze
           bordo, z dopasowanymi rękawami, stanem i z wielkim dekoltem przykrytym
           czymś w rodzaju gazy. Na głowie miała ogromny kapelusz z ogrodem i sadem
           sztucznych kwiatów i owoców. Obie nosiły własne włosy, a żona pisarza była
           nawet tlenioną blondynką. Akurat tego Cyrele nie zazdrościła swoim gościom.
           Była pewna, że na tamtym świecie raczej się z nimi nie spotka. Bramy piekła
           stały przed nimi otworem. A poza tym one i tak nie były jej gośćmi, lecz „jego”.
              Felczerowa oraz żona pisarza rozmawiały ze sobą ponad głową Cyrele, która
           z uprzejmości odwracała się raz w stronę jednej kobiety, a raz w stronę drugiej.
           W międzyczasie bawiła się stojącą na tacy szklanką niedopitej herbaty.
              Ulubionym tematem felczerowej była higiena. Trzymając chusteczkę przy
           nosie, skarżyła się na fatalny stan sanitarny miasteczka.
             – Nic się nie zmieniło od czasu kołtunów, określanych w języku medycyny
           jako plica polonica.
              Wzdychając opowiadała o zarazie skołtunionych bród i pejsów, mówiła o ciem-
           nocie i przesądach panujących w Bocianach, a także o tym, że Żydzi rzucają
           kamienie w kierunku jej domu, wybijając szyby – zupełnie tak samo jak w czasie
           ostatniego pogromu goje.
              Żony pisarza, prawdziwie pięknej kokietki z pieprzykiem koło noska, jeszcze
     72    bardziej wykształconej niż felczerowa, wskutek czego nie rozumiała ani jednego
   67   68   69   70   71   72   73   74   75   76   77