Page 48 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 48
jednego okna do drugiego i napawając oczy widokiem sukni, towarów, torebek,
butów i nieznanych jej owoców czy potraw. Na środku ulicy dzwoniły zatłoczone
tramwaje, turkotały dziesiątki pojazdów i krytych wozów pełnych gojów i Żydów
z okolicznych wiosek i miasteczek.
Płatni tkacze z prowincji, dostarczywszy towar, wracali teraz ze szpulkami
i skrzynkami przędzy. Na niektórych wozach Binele widziała gęsi w klatkach,
które przywieźli chłopi, aby je sprzedać swoim stałym klientom w mieście. Gęsi
i kury powiększyły jej ochotę na zjedzenie kawałka mięsa. Zajrzała do jatki. Ceny
mięsa rosły i mogła sobie pozwolić jedynie na funt mielonego. Zjadła odrobinę
na surowo, a resztę zaniosła do domu. Cypora dodała do mięsa chleba, ile się
dało i w piątek wieczorem oraz w szabas miały królewską ucztę.
Aż nadszedł dzień, w którym w domu pojawił się mąż Cypory.
Zbliżało się lato, a w tym czasie nie opłacało mu się siedzieć w kryminale.
Ze swoim siłaczem w domu Cypora już nie była taka sama. Przede wszystkim
oddawała mu największy i najlepszy kawałek wszystkiego, co gotowano w domu.
Nie pracował, ale zabierał Cyporze cały zarobek. I przez Cyporę zażądał, aby
również Binele oddawała mu swój – jako zapłatę za mieszkanie i wyżywienie.
Do samej Binele w ogóle się nie odzywał, udając, że jej nie widzi. Poza tym mąż
i żona nieustannie się kłócili, a to znaczyło, że on ją leje, a Cypora płacze.
Osiłek Cypory był krępym mężczyzną, zarośniętym jak kudłaty pies, z wielkim
brzuchem, zapadniętą klatką piersiową i zaokrąglonymi plecami. Miał długie
ręce, które chętnie puszczał w ruch zamiast rozmawiać. Albo rzucał wszystkim,
co mu pod nie podeszło. Gdy pewnego razu Binele wmieszała się, zlał Cyporę
podwójnie. A w nocy tymi właśnie rękami zaciągał Cyporę na swój siennik.
Mimo wszystko Binele pozwoliła sobie na zakup nożyczek i grzebienia ze swojej
wypłaty. Kupiła też kawałek mydła i każdego dnia obmywała twarz i szyję przy
pompie na podwórzu. Weszła też w posiadanie nowej „przechodzonej” bluzki,
wprawdzie nie takiej pięknej jak ta, o której marzyła, takiej z falbankami – ale
bluzka ta miała piękny wysoki kołnierzyk i była najładniejsza na pchlim targu.
Bardzo dbała też o czystość włosów i nawet w dzień powszedni wplatała w nie
szeroką wstążkę.
Wciąż trzymała się owej zasady, którą odkryła zaraz po przybyciu do Łodzi,
że „wierzchnia suknia ma zakrywać wewnętrzne cierpienie”, że nieważne, czym
lub kim się jest – ważniejsze jest wrażenie, jakie się robi na innych tym, jak się
wygląda. I gdy spacerowała po Piotrkowskiej, obiecywała sobie kupić piękne suknie
nie wtedy, kiedy już będzie bogata, ale od razu, jak tylko nazbiera wystarczającą
sumę. Te właśnie suknie miały ją doprowadzić do prawdziwego bogactwa.
Ale aby sobie kupić te właśnie sukienki, które widziała na wystawach skle-
powych, aby odłożyć na nie, musiała się wyprowadzić z mieszkania Cypory. Tak,
choć serce ją bolało z powodu koleżanki, nie chciała dłużej z nią mieszkać.
Nocą, na nowym sienniku, który musiała sobie kupić, gdyż wcześniej spała
48 na sienniku tego typka, długo myślała o sytuacji Cypory. Ta dziewczyna nie mogła