Page 46 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 46
Mojszego, to chociaż raz na tydzień zafunduje sobie podróż tramwajem do domu.
Już od dawna wiedziała, że kto tylko ma parę kopiejek, może sobie pozwolić na
taką luksusową jazdę. Powtarzała sobie również nowe mądre słowo: „Poczęstuj
się”, które usłyszała z ust Mojszego.
Przybywszy na zatłoczone uliczki Bałut, szła wolnym, przyjemnym krokiem.
Dzisiaj za żadne skarby nie chciało się jej wracać do domu. Zatrzymywała się
obok mężczyzn i kobiet stojących w bramach i wzdłuż domów, handlujących
lusterkami, szczotkami, scyzorykami, grzebieniami. Kupiła sobie bajgla i żując
zaglądała w okna chałup. Z ich wnętrza dobiegało rytmiczne stukanie warszta-
tów tkackich, monotonny, miły i swojski rytm drewna uderzającego o drewno,
któremu towarzyszył szum maszyn krawieckich i do produkcji skarpet.
Zapadłe chałupy coraz częściej przypominały jej o Bocianach. Niemal widziała
miasteczko przed swoimi oczyma, wdychała pachnące powietrze, a wówczas coś
chwytało ją za serce. Na dachach chałup na Bałutach nie było bocianich gniazd,
a za Bałutami nie było Białej i Niebieskiej Góry, brzeziny, stawu i topolowej alei.
Przypomniał się jej chłopiec imieniem Jankew w spodniach trzy czwarte,
krótkiej rozpiętej kurtce, z fruwającym małym tałesem – z którym w strugach
deszczu biegła szeroką aleją topolową, a potem stali przyklejeni do ściany stodoły,
przytuleni do siebie, mocno trzymając się za ręce… Burzowa ulewa utworzyła
wodną zasłonę spływającą z małego daszku aż do samej ziemi, gdzie strugi
deszczu odbijały się pasmami kropli przypominającymi korale frędzli. Wówczas
to odkryła cudowną moc dotyku…
Czarny kot przebiegł obok niej wzdłuż muru. Czarny kot to według kobiet
w Bocianach zły znak. Binele od razu przyszło na myśl, że byłoby dobrze mieć
własnego kota, którego mogłaby trzymać w ramionach i głaskać, kiedy będzie
jej smutno i ciężko na sercu – jak teraz. Nie odwróciła wzroku od zwierzęcia,
poszła za nim, jakby chciała, aby ją dokądś zaprowadził. W ten sposób dotarła
do bramy, w której na worku siedziała Cyganka. Kot wskoczył jej na ramię.
– Powróżyć?… Stawiam karty… – Cyganka wyciągała dłoń w kierunku prze-
chodniów, a drugą gładziła ogon czarnego kota.
Binele dziwiła się sama sobie. Oto już trzymała piątaka w dłoni, już siedziała
na worku naprzeciwko Cyganki, mrucząc: „Powróż mi…”
– Za piątaka tylko czytam z dłoni – powiedziała Cyganka i wyjęła monetę
z ręki dziewczyny. Potem położyła dłoń dziewczyny na swojej i wygładziła ją, po
czym zaczęła się wpatrywać w linie na jej wewnętrznej stronie. – O… piękna pa-
nienko… – powiodła długim, ostrym, czarnym paznokciem po cienkiej linii wokół
kciuka. – Całe mnóstwo świateł widzę… raz, dwa, trzy i wielkie światło widzę
z przodu. Narzeczony. Będzie coraz jaśniej i jaśniej. A potem widzę… – palec
z paznokciem przeskoczył na drugą linię. – Widzę mojego kota… czarnego jak
noc… ciemnego jak Belzebub…– Palec powrócił na pierwszą linię. – Ale wiele
światła widzę… wielkie szczęście, piękna panienko – pokiwała głową ze smutkiem.
46 – Widzę wesele, widzę. Wchodzisz do kościoła… w czarnej sukni.