Page 41 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 41

restaurację na ulicy Piotrkowskiej. Ten też handluje ptaszętami, setki dziewczyn
             wysłał już do Argentyny, ale obraca się wśród najtęższych głów z Wilków. Nawet
             z artystami jest za pan brat.
                – Kim są artyści? – zapytała Binele.
                – Artyści – tłumaczyła Cypora – to najlepszy rodzaj sztukmistrzów, tacy
             aktorzy purimowi. Ale oni nie pracują na ulicy i nie występują na podwórkach.
             Robią to w sali, która nazywa się teatr i tam właśnie przychodzą do nich ludzie…
             płacąc za bilety. Tu, do knajpy Burki  – Cypora wyjaśniała dalej – nie przychodzą
             złodzieje, prędzej potasznicy, rozumiesz?
                – Nie, kim są potasznicy?
                Cypora wyjaśniła jej to spokojnie:
                – To grupa swojskich chłopaków. Nie zakradają się nigdzie, po prostu stoją na
             ulicach, w bramach. Gdy jedzie wóz ze szpulkami przędzy, z pudełkami czółenek,
             chwytają pudełko towaru czy przędzę albo też co tam się im nadarzy. Potem
             sprzedają to gospodarzom-tkaczom w warsztatach i mają z tego niezły zarobek.
                – U nas, w Bocianach, nazwano by to kradzieżą – zauważyła Binele.
                Cypora nie zdążyła odpowiedzieć. Jej twarz nagle pojaśniała. Dostrzegła
             przechodzące obok „narzeczone” ze swojej kamienicy z „kawalerami”, a także
             grupkę innych „kawalerów” z „narzeczonymi”.
                – Idziecie z nami, dziewczęta? – przystojny „kawaler” z ufryzowanym wąsikiem,
             w czarnym twardym kapeluszu, z lokiem nad czołem zakręcił laseczką i złapał
             Cyporę w pasie. – Idziemy potańczyć na cygańską zabawę!
                I już Cypora wraz z Binele szły wraz z całym towarzystwem.
                Tabor Cyganów znajdował się na polach, niedaleko za miastem. Budynek
             numer 26, stojący przy ulicy, która tam wiodła, powszechnie zwany był „punktem”,
             ponieważ Żydzi z reguły dalej się nie zapuszczali. Ale chłopcy i dziewczęta z ulicy
             Fajfra nie byli zwykłymi Żydami, oni sami byli kimś w rodzaju Cyganów. Młodzi
             krawcy, szewcy, tkacze i czeladnicy z Bałut mogli dojść w szabasowy wieczór je-
             dynie do „punktu”, po czym musieli zawrócić , ale „kawalerowie” i „narzeczone”
                                                  42
             rozmyślnie spacerowali dalej.
                Kilka minut drogi za „punktem” wystrojeni „kawalerowie” stawali się innymi
             ludźmi. Do tego momentu zachowywali się na ulicy bardzo porządnie. Teraz,
             poczuwszy się swobodniej, zdejmowali sztywne kołnierzyki, rozpinali marynarki
             i kamizelki, z kieszeni wyjmowali butelki „monopolki” i pociągali z nich, space-
             rując. Jeden z nich już obejmował Binele, inni też szli w parach, przytuleni. Po
             chwili chłopak przesunął dłoń niżej i w bardzo intymny sposób zaczął pocierać
             policzkiem o twarz Binele.




             42   W szabas Żydów obowiązuje zakaz oddalania się od domu na odległość większą niż dwa tysiące
                kroków.                                                            41
   36   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46