Page 42 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 42

Ta zaś, niewiele myśląc, zrzuciła z siebie obce ręce. I szła dalej sama wzdłuż
           rynsztoka, nieco oddalona od grupy rozpalonych, tulących się do siebie młodych
           ludzi. W ciemnościach obserwowała zdechłego szczura, którego niosła szybko
           spływająca woda.
             Cypora podbiegła do niej, rzucając z wyrzutem w kierunku towarzystwa:
           „Czego od niej chcecie? To przecież prowincjuszka”. Ujęła dziewczynę pod ramię
           i próbowała ją uspokoić: „Oni nie mieli nic złego na myśli, oby mi się tak nic złego
           nie przytrafiło”.
             Tabor cygański był oświetlony barwnymi lampionami i pochodniami. Z przo-
           du, przed cygańskimi budami i namiotami, rozwieszono wielkie worki. Na nich
           porozwieszano całe kolekcje korali, barwne słomiane kosze i buty, a zwłaszcza
           – miedziane patelnie, rondle, garnki wszelkiego rozmiaru zrobione własnoręcznie
           przez gospodarzy tego miejsca. Cyganki ubrane w kolorowe suknie, ozdobione
           licznymi sznurami korali, kolczyków i bransoletek, siedziały obok rzeczy wy-
           stawionych na sprzedaż. Kilka z nich trzymało gołe niemowlęta przy piersi, na
           kolanach czy też w chustach zarzuconych na plecy. Przywoływały kupujących
           rodzajem spolszczonego języka cygańskiego – a przy tym podzwaniały pacior-
           kami i bransoletkami, kusząc blaskiem bijącym z czarnych jak węgle oczu oraz
           urokiem na wpół odsłoniętych piersi.
             Przy małych, niskich stolikach siedziały wróżbiarki i za piątaka przepowiadały
           przyszłość z kart lub dłoni, a za dziesiątaka – z obu naraz.
             Pośrodku taboru cygańska kapela grała tak ogniście, że muzykanci sami
           nie mogli ustać na nogach i tańczyli wraz z tłumem. Kilku z nich wyczyniało
           sztuczki akrobatyczne, grając na akordeonach czy na ustnych harmonijkach,
           podczas gdy tłum wokół nich szalał w dzikim tańcu. Wszystko i wszyscy kręcili
           się w upojnym wirowaniu. Spódnice fruwały w powietrzu, piski i gwizdy otuma-
           niały uszy. Ziemia też zdawała się tańcować pod nogami, a kolorowe lampiony
           rzucały wielobarwne błyszczące iskry niczym deszcz konfetti, oplatając cały
           tabor jarzącymi się wstęgami.
             Szalony rytm zniweczył niepokój w ciele Binele. Trzymając Cyporę za rękę,
           dziewczyna zaczęła się poruszać, kołysać, podskakiwać. „Kawalerowie” i „na-
           rzeczone” już wirowali w tańcu przyprawiającym o zawrót głowy.
             Właśnie ktoś chwycił Cyporę. Binele stała jak bezbronny kwiat w czasie burzy.
           Wokół niej wszystko szalało, wirowało, przepychając ją w tę i z powrotem. Wiatr
           z wirujących sukien otulił ją, poniósł ze sobą… Nie mogła oderwać oczu od tań-
           czących Cyganów, zachwycona ich pięknem podziwiała krępe ciała na lekkich,
           sprężystych nogach, roześmiane czarne twarze, rozwichrzone czarne czupryny.
           Zapatrzona obserwowała młode Cyganki w wyciętych bluzkach, z kolorowymi pa-
           ciorkami na brązowych szyjach, patrzyła na ich białe zęby i łyskające białka oczu.
           Tańczące zdawały się płynąć w powietrzu. Jak na karuzeli unoszone wachlarzami
           szerokich spódnic, fruwały niczym na skrzydłach w rękach swoich partnerów.
     42    W lekkości, gorącym napięciu ich ruchów była jakaś nieznana, pociągająca siła.
   37   38   39   40   41   42   43   44   45   46   47