Page 306 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 306

biec, dać się nieść nogom. To było tak, jakby chciało się dogonić dzieciństwo,
           rozkwitanie ciała, jakby przeskakiwało się ponad wszystkimi niezręcznościami,
           przeciwnościami, które piętrzą się na gładkiej drodze i mylą krok, rozmywają
           cel… kierunek. Teraz Binele jasno wiedziała, dokąd biegnie.
             Ale jej serce biegło szybciej niż odwykłe od biegania stopy. Tygodnie, mie-
           siące czekania na Jankewa, drżenia nad jego losem, nad własnym losem i ten
           wczorajszy dzień, dzień spotkania i ta miniona noc, która zeszła jej na rozmyśle-
           niu – nie mogła się otrząsnąć z tego wszystkiego. Część z tych rzeczy obciążyło
           stopy. Jankew był daleko z przodu, a ona została daleko w tyle, ze wzrokiem
           zawieszonym tam w dali na jego kędzierzawej głowie.
             W końcu stanęła, przyjrzała się i znów puściła się galopem. Teraz on weźmie
           ją triumfalnie w ramiona, a ona uczyni z siebie lektykę dla niego.
             Lasek brzozowy stał rozszeptany, szeleszczący, zanurzony w morzu złoto-
           -brązowych barw i spowity głęboką zielenią. Pomiędzy białymi pniami pokrytymi
           tu i ówdzie odchodzącą jedwabiście delikatną korą, srebrzył się staw. Wiązka
           promieni dopiero co wzeszłego słońca długimi, złotymi rozgałęzieniami orała
           drobne, pokarbowane fale na lśniącej tafli wody. Na brzegu, niedaleko tego
           miejsca, gdzie utopiła się narzeczona Kajla, zgromadzenie dębów odmawiało
           szachres  pod eskortą rozćwierkanej chmary zaaferowanych ptaszków. Nieopo-
                  20
           dal leżał długi, porosły mchem pień brzozy, w którą lata temu trafił piorun. Jej
           dwie gałęzie wciąż żyły i pokryte złotymi liśćmi wznosiły się pionowo ku górze.
           Te gałęzie wyglądały jak dwa drzewka.
             – Przyjaciel Joela Kowala, to drzewo… – powiedział do siebie Jankew, kiedy
           wraz z Binele wyciągnęli się na jego pniu
             Pocałunek. Wargi otworzyły wszystkie zmysły, rozwarły ciała. Wargi wci-
           snęły z powrotem, zatrzasnęły w piersiach słowa wyznań, jakie cisnęły się
           na usta.
             Jankew nurzał się w soczystości warg Binele. Ile razy w okopach widział
           przed sobą te oto zmysłowe, pociągające usta i marzył, aby upajać się nimi
           aż do zatracenia. Teraz przez cały czas, kiedy trzymał swoje wargi na wargach
           Binele, odczuwał taką wyostrzoną czujność w sobie, jakby w jej pocałunku było
           ćwierkanie ptaków, najdelikatniejszy zapach drzew, mchu, ziemi, jak przebudzenie
           świata do nowego dnia.
             Ale jednocześnie… jednocześnie ta jego wyostrzona czujność była częścią
           tamtej nocy na froncie, pod obstrzałem. Po obu stronach w mroku rysował się
           klin w rozgałęzieniu rzeki… powolny nurt czarny od krwi. Między odnogami rzeki:
           zhańbiona, rozerwana ziemia… drzewa z wyrwanymi korzeniami, wyciągniętymi
           do nieba niczym związane ręce z rozczapierzonymi palcami… Poćwiartowane
           pole pełne dojrzałej pszenicy, której chłop nie zdołał zebrać… a pomiędzy kło-


    306    20   Szachres (hebr. szachrit) – codzienne żydowskie modlitwy poranne.
   301   302   303   304   305   306   307   308   309   310   311