Page 304 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 304
Powoli wracali do rzeczywistości. Jankew ogarnął pokoik wzrokiem. Jak niewiele
się tu zmieniło, ale jak inne mu się to wszystko wydało. Mniejsze i świętsze, tak
jak aron hakodesz w tamtej wiejskiej bożniczce, w której w czasie długiego, noc-
nego marszu zatrzymali się umęczeni żydowscy żołnierze z jego pułku. Skierował
wzrok w stronę okna. Zapach ostatnich róż, jesiennych kwiatów, rozchodził się
stamtąd, gdzie było jego dawne posłanie, tam na podłodze, od strony siennika,
na którym spał w dzieciństwie…
Binele zobaczyła wiaderko na podłodze, kałużę wody, którą wychlusnęła,
usłyszawszy głos Jankewa. W kałuży odbijała się biała firana, świeżo wyprana
z okazji zbliżającego się święta. Biała flaga pokoju. Jankew podszedł do okna,
patrząc wciąż na nią, na Binele.
– Zobacz, utopisz się w wiaderku wody – zaśmiała się ochryple, złapała wiadro
i opróżniła je przez okno, postawiła stopę na szmacie do podłogi i wycierała,
ruszając nogą w tę i z powrotem, a wilgotnymi rękami chwyciła dłoń Jankewa.
Wybiegli do Hindy na Pociejów.
Hinda zobaczyła ich z daleka. Przez chwilę stała jak zamurowana. Potem
ze wszystkich stron doleciały do jej uszu głosy kramarek, klientów, gromady
dzieciaków.
– Hindo! Hindo! – wołano do niej, jakby chciano ją ocucić. Wskazywano jej
palcami:
– Zobacz tylko, kto idzie!
Nagle ruszyła do przodu, a chusta na jej ramionach trzepotała jak para
skrzydeł.
– Synu, życie ty moje! – krzyknęła nieswoim głosem i już jej drobne ciało
znalazło się w synowskich objęciach.
Binele stała z boku i zazdrościła im. Między mamą a synem wszystko było
prostsze. Wkoło zebrało się radosne zbiegowisko Żydów i Żydówek.
– Niech ktoś zawoła Szolema! – zakomenderowała Binele, a sama pobiegła
do sklepiku z wapnem i kredą, gdzie zapatrzony w dal siedział Josel Obed.
– Tatusiu, on tu jest! – zawołała i przypadła do jego stóp.
– Wiem… wiem… – powtórzył Abele Głupek, który siedział po drugiej stronie
Josla, po czym jego uśmiechnięte usta znieruchomiały.
Potem przez całą resztę dnia Binele i Jankew uważali, żeby nie zostać na
osobności. Razem kręcili się po Pociejowie, pozwalając, by ten czy tamten zatrzy-
mał ich, a matki i ojcowie wypytywali o swoich synów, czy Jankew ich widział, czy
słyszał coś o nich. Również goje zbiegli się tutaj, żeby wypytać Jankewa o swoich
synów, zięciów, sąsiadów. Grupa szajgeców i chłopaków z chederu biegała wkoło
wrzeszcząc. Gęsi gęgały, kaczki kwakały, psy ujadały, a ptaki krążyły wysoko
nad głowami. Zgiełk i krzyki były ogłuszające, ale pozwalali się otumanić. Tyle
dobroci, cierpliwości miały teraz w sobie ludzkie serca. Tyle było czasu na tym
świecie szykującym się do świąt.
304