Page 303 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 303
Tak jej się zakręciło w głowie – od zapachów rozchodzących się z pobliskiego
ogrodu.
5
I stał się cud. Jankew i Binele byli razem. Kapryśny los tym razem obszedł się
z nimi łaskawie i w chwili zlitowania połączył rozdzielone drogi tych dwojga ko-
chających się ludzi.
Chwila, która nazywa się szczęściem. Pierwszy przebłysk niepohamowanej
radości. Jankew podbiegł na połamane schody chałupy Hindy. Niezdarnie przy-
padli do siebie, niezdarnie objęli się ramionami… I razem stoczyli się ze schodów,
razem też stanęli z powrotem na nogach, choć kolana im się uginały, przysiedli
więc na stopniu… twarzą w twarz, ręka w rękę, usta w usta, w wielkim zachwycie
dotykiem, za którym ze wszystkich swych sił tęsknili tak długo. Chwila, której
nie można mierzyć kategorią czasu, ale miarą życia i śmierci, którą ten moment
przezwyciężał.
Radość była tak oszałamiająca, że aż otępiała zmysły, odbierała mowę,
sięgała niemal bólu, tak, że już większej nie można było znieść: zapierała dech
w piersiach. W tym otumanieniu lekko odsunęli się od siebie… może tak łatwiej
będzie oczy nasycić…
W końcu Binele chwyciła Jankewa za ramię i pociągnęła na górę do facjatki.
Ciemnawe wnętrze teraz było pełne światła. Ale panowała ciasnota i stęchlizna.
Znów padli sobie w ramiona i znów odsuwali się od siebie… przeczekując napięcie…
Serce Binele waliło. To był on, jej Jankew. Ten sam, jedyny. Ale był przecież
inny, nie był to dokładnie ten, którego spotykała na bocianieckich uliczkach i na
wszelkich ścieżkach swojego życia. To na niego czekała – ale nie dokładnie na
niego. Bo przerażał ją czymś. Strach przed miłością, która przestała być snem
i stała się rzeczywistością? Czy może strach przed tym, co wyczytała z jego wzroku,
w jego brązowych oczach, które były kiedyś jak dwie miarki miodu, a teraz jego
spojrzenie miało w sobie blask i cień, było zarówno łagodne, co i dzikie. Chciała
mu służyć – łagodnością i dzikością, którą w niej budził. Może przeraziła ją ta
jej własna gotowość do służenia mu?
Serce Jankewa waliło. To była ona, jego Binele, Matka Ziemia… Jego ziemia,
którą zajął, zdobył… ale nigdy nie posiadł. Ponieważ tak jak ziemia, która choć
może należeć do tego bądź do innego, w swej istocie jest jednak wolna. Tak,
przerażająco wolna. A i ona zmieniła się, kiedyś była inna. Nie była dokładnie
tą, której obraz przechowywał w wyobraźni, leżąc w okopach – teraz była silniej-
sza, mężniejsza w tej potulnej, niemal boleśnie poddańczej czułości jej wzroku
i każdego gestu. Była bardziej tajemnicza. Bardziej pociągająca.
To ona go zdobyła, zwyciężyła… Poddańcza siła – a on miał wielkie pragnienie,
tak jak stali, przez chwilę blisko, przez chwilę odsunięci od siebie, aby paść jej
do stóp, przytulić twarz do jej łona, do jej piersi i krzyczeć… wpaść w ekstazę… 303