Page 298 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 298

Binele całymi dniami obchodziła i podziwiała Bociany, jakby przemierzała
           obcy, nierzeczywisty świat, który pamiętamy ze snu. Tu czekała na Jankewa, on
           też wydawał się obcy, nierzeczywisty, daleki jak we śnie, odeszła od niego – ale
           wszystkie drogi jej życia wiodły ją do niego z powrotem. Wyglądała go, kiedy wę-
           drował szeroką aleją topolową i kierował się w stronę Niebieskiej Góry. Chciała,
           żeby wyszedł jej naprzeciw, jak kiedyś, gdy wyczekiwała pierwszego bociana.
           Tak, wszystko, co jej pozostało po Jojnem to owczy kożuszek, a po Mojszem –
           jedwabna apaszka z napisem „Nie zapomnij mnie, Binelciu”. Trzymała tę apaszkę
           pośród swoich rzeczy w tłumoczku jako pamiątkę, wspomnienie krzywdy, jaką
           mu wyrządziła. Miała wobec niego dług, którego nigdy nie spłaci. To wszystko.
           Ona należała do Jankewa, a Jankew należał do niej.
             Kiedy wróciła na facjatkę, napotkała pytająco-proszący wzrok Hindy.
             – Byłaś u taty?
             Binele ledwo mogła się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć gniewem na Hin-
           dę. A co to ją obchodzi, czy Binele była u ojca, czy nie? Fakt, że jest narzeczoną
           Jankewa, nie dawał jeszcze jego mamie prawa mieszania się do jej życia.
             – Nie byłam – ucięła krótko. – I nie chcę go widzieć.
             Hinda nie była zadowolona. Widziała, że awantura wisi na włosku, ale nie
           mogła na to nic poradzić. Tak bardzo chciała dla Joselego od Binele pogłaskania,
           pocałunku, ciepłego słowa, troszkę wyrozumiałości, odrobinę czułości. Chciała
           wywalczyć dla niego taki prezent.
             I tak powtarzała jeszcze raz i kolejny:
             – Idź do niego, dziecko… spraw mu tę radość…
             Binele szybko odwróciła się do niej, otwarła usta, chcąc wyrzucić z siebie ostre
           słowa, ale Hinda wzięła ją w ramiona i głaszcząc próbowała trochę udobruchać
           jej zatwardziałość i zawziętość.
             – Wiem, moje dziecko… – wymamrotała. – To nie jest łatwe.
             Binele pokazała jej to miejsce na głowie, gdzie ojciec zdzielił ją laską i gdzie
           nie odrosły już włosy.
             – Nie mogę mu tego wybaczyć – wyjaśniła.
             – Możesz wybaczyć – Hinda nie przestawała jej głaskać.
             – Każdego ranka, przy czesaniu, myślę o nim – Binele złościła się trochę
           niezdarnie, bo przecież miała też w pamięci jego ślepotę i bardzo chciała powie-
           dzieć swojemu tacie, że mu wybacza.
             – Miej na uwadze, jak gorzkie jest jego życie – nie odpuszczała Hinda. – Kiedy
           przebacza się bliskiemu… przebaczamy sobie. I wierz mi, on jest rzeczywiście
           ślepy, ale jego serce – nie…
             W końcu Binele poszła odwiedzić niewidomego ojca w jego sklepiku z kredą.
             Nie zamienili ze sobą niemal słowa, ale samo przyjście jej tam coś w nich
           obojgu odblokowało. Coś się skończyło i wyczyściło. Binele usadowiła się na
           podłodze przyprószonej kredą, obok Abelego Głupka, który część dnia spędzał
    298    u stóp Joselego i jak kiedyś, w dzieciństwie ucięła sobie z nim pogawędkę.
   293   294   295   296   297   298   299   300   301   302   303