Page 294 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 294

reb Josel, są koszerne. I jeśli nie chcecie się ze mną ożenić, możemy zostać
           dobrymi przyjaciółmi i już.
             – Nie ma dobrych przyjaciół! – Josel zachwiał się i wysunął swoją rękę
           spod ramienia Hindy. – Współczucie nie ma nic wspólnego z prawdziwą
           przyjaźnią.
             Każdego dnia odprowadzała go do domu i teraz też dreptali w kierunku uliczki,
           gdzie mieszkał. Jego ciężka, twarda dłoń spoczywała na jej drobnym ramieniu,
           drugą uderzał laską przed sobą. Josel nigdy nie pozwolił się odprowadzić do domu
           komuś innemu i Bociany od dawna już przywykły do widoku tych dwojga starych
           ludzi, którzy każdego dnia po zamknięciu sklepów przemierzali miasteczko, więc
           nikt się im nie przyglądał.
             – Sąsiadko, gdybyś to ty była, nie daj Boże, niewidoma, też bym cię odpro-
           wadzał do domu – dodał.
             – Ja… jestem ślepa – wyszeptała. – Dlaczego, reb Joslu, nie macie dla mnie
           litości? Kto wie, kto tu kogo prowadzi? Nieraz powiedzieliście mi jedno słowo, jedno
           mądre słowo, a ono otwierało mi oczy… I to mi starczało na wiele dni. Jesteśmy
           dwójką ocaleńców… uratowanych z tonącego statku. Dzieci są już daleko, dzięki
           Bogu. To, w co mogliśmy ich wyposażyć na tę długą podróż życia, już im daliśmy,
           i dobre rzeczy, i te złe… ale już nic nie możemy zmienić. A ten krótki czas, jaki
           nam pozostał… Aż grzech go nie wykorzystać, reb Joslu. No, powiedźcie mi na
           przykład, co Rebojne szel Ojlem może mieć przeciwko temu, abyśmy byli razem…
           podtrzymywali się nawzajem w ciemności? Nikogo przecież nie krzywdzimy. A ja nie
           musiałabym biegać do was w zimowe noce… żeby się zwierzyć… a wy, reb Joslu,
           nie musielibyście czekać, aż przyjdę, kiedy czegoś potrzebujecie… Bo wiem, jak to
           na was działa, reb Joslu, kiedy czasem coś stanie mi na przeszkodzie i wówczas
           proszę waszą sąsiadkę, aby wyświadczyła mi przysługę i przyszła do was, aby coś
           ugotować…
             – Bo ja nie umiem okazywać ludziom życzliwości… zaraz zaczynają mną
           rozporządzać – burknął Josel.
             Hinda długo mówiła do Joselego w ten sposób, ale do porozumienia nie doszli.
           Zaakceptowała to i dalej postępowali zgodnie z ustalonym porządkiem. Hinda
           myślała, że Josel już dawno o całym tym zajściu zapomniał.
             Obecnie Josel ledwo mógł poruszać kończynami i całe dnie siedział na stołku
           w sklepiku lub w domu, ale przecież człowiek musi się ruszać – więc robił to
           w swojej wyobraźni. Świat przed jego oczyma zniknął, ale w jego głowie nadal
           istniał i Josel tam go przemierzał, tam miał siłę go tworzyć, konstruować – myśląc
           o świecie, o jego Stworzycielu, o ludziach, o swoich dzieciach i o samym sobie.
           Zagłębiał się w myślach na temat problemów życia, jego życia, chciał siebie
           zrozumieć, chciał spojrzeć na siebie z zewnątrz. Coraz bardziej dziwił się sobie
           samemu, swojej własnej głupocie. A rzeczy, które kiedyś wydawały mu się waż-
           ne, teraz wydawały mu się błahe; sprawy, które kiedyś traktował ze śmiertelną
    294    powagą, obecnie były niemal komiczne.
   289   290   291   292   293   294   295   296   297   298   299