Page 270 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 270

Kiedy na drugi dzień wrócił do pracy, pan Moris zapytał go przyjaźnie:
             – Czy lepiej się pan czuje, panie Polin?
             Jankew zaczerwienił się.
             – Dużo lepiej – odburknął.
             – A co w zasadzie dolegało panu? – pan Moris zbliżył się do niego. – Czyżby to
           przypadkiem nie była czerwona gorączka? Wie pan zapewne, że pan Hitlmacher
           nie lubi, aby chorować pierwszego maja…
             Jankew odwrócił się od niego. Był zadowolony, że pan Moris i pozostali pra-
           cownicy rozpoznali go i pewnie doniosą na niego reb Icielemu Hitlmacherowi.
           To była dla niego lekcja, aby raz na zawsze zapamiętał, że jest złym aktorem
           i niezdarnym kłamcą, a to przebranie się w cudzą odzież było zabawne – ale
           koniec końców tylko w jego własnych oczach. Poza tym żył on przecież w nowej,
           wolnej Polsce. Jeśli obecnie nie będzie w stanie pokazać światu swojej własnej
           twarzy – to jaki sens ma to wszystko?
             Incydent ten jednak został szybko zapomniany. Prawdę mówiąc, ani pan
           Moris, ani pozostali pracownicy nie byli w stu procentach pewni, że rzeczywiście
           widzieli Jankewa maszerującego w pochodzie pierwszomajowym. Ten rozmarzony
           niegdysiejszy chasydek, ulubieniec pana Hitlmachera, pupil wyperfumowanej
           klienteli, do którego panna Polcia czuła „miętę”, w żaden sposób nie pasował im
           do wulgarnych, bezczelnych sloganów, które krzyczały z czerwonych sztandarów
           i transparentów. Poza tym uważali, że jest zbyt wielkim fajtłapą i tchórzem, aby
           zdobyć się na wzięcie udziału w tej awanturze, nawet jeśli wiec był legalny.
             I tak Jankew dalej pracował w sklepie.
             Panna Polcia do samego sklepu już więcej nie przychodziła, ale często
           czekała na niego na zewnątrz. On jednak, nie zważając na jej łzy i desperackie
           przywiązanie do niego, nie chodził już więcej do niej do mieszkania. Powierzyła mu
           przecież istotną tajemnicę – bełkotała roztrzęsiona i rozdygotana. Serce pękało
           mu z bólu, ze wstydu. Tłumaczył jej jednak chłodno i grzecznie, że nie chce brać
           odpowiedzialności za jej niepowodzenie na egzaminie, przecież termin matury
           tuż, tuż, a i on sam, jako członek Bundu, jest mocno zajęty pracą partyjną. Nie
           obawiał się, że go wsypie. Jednocześnie, jakby naumyślnie, wszędzie zostawiał
           ślady, nawet w pracy. A to zapomniał książki z „niebezpieczną” treścią, innym
           razem wyrzucił do kosza jakąś partyjną broszurę, co mogło spowodować, że ktoś
           znajdzie dowody przeciwko niemu.
             Nie okłamywał panny Polci, rzeczywiście był po uszy zagrzebany w obowiązkach
           partyjnych. Nie zważając na zbliżającą się wojnę, wciąż gorączkowo działał na
           rzecz rozbudowy partii: zakładano sieć domów dziecka, rozwijano szkolnictwo,
           tworzono instytucje, związki, powoływano organizacje dziecięce i młodzieżowe.
           A do tego miały miejsce niekończące się dyskusje, w czasie których próbowano
           wypracować stanowisko zarówno wobec Związku Radzieckiego, jak i wobec Pol-
           ski. Jankew wdawał się w polemiki z Lejbem Garbusem, z Wową Cederbojmem
    270    zgadzał się nieco w tym czy w tamtym.  W głowie mu huczało, mózg się gotował,
   265   266   267   268   269   270   271   272   273   274   275