Page 274 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 274

Piękny Mojsze wyrósł obok nich jak spod ziemi, wziął Binele pod ra-
           mię i zaczął się z nią przepychać przez zbity tłum, aby zbliżyć się do estra-
           dy. Jankew patrzył za nimi tak długo, aż ostatni, czerwonawy refleks jej ru-
           dych warkoczy zniknął w morzu głów niczym zachodzące słońce w morskich
           falach.
             Nazajutrz reb Iciele Hitlmacher wysłał po Jankewa. Od dłuższego czasu
           słyszał od pana Morisa, że z tym chłopakiem jest jakiś problem. Teraz, po tym,
           co poprzedniego dnia zaszło w czasie demonstracji, nie trzeba było nawet
           wypytywać. W międzyczasie reb Iciele nabrał własnych podejrzeń. Miał dobre
           ucho, inteligencję, intuicję. Partyjniacy charakteryzowali się pewnym sposobem
           mówienia, używali specyficznego sposobu wyrażania się i w ogóle zachowywali
           się inaczej niż zwykli, bezpartyjni Żydzi. Reb Iciele w czasie rozmów z Jankewem
           zauważył zachodzące w nim przemiany.
             Ale im więcej z nim rozmawiał, tym bliższy stawał mu się ten młody człowiek.
           Zazwyczaj działo się tak, że kiedy reb Iciele poznawał kogoś i miał o nim dobre
           mniemanie, to im lepiej się z nim zaznajamiał, tym ta opinia pogarszała się.
           A w tym wypadku było odwrotnie. Nic nie było tak niepodważalne jak jego stosunek
           do Jankewa. Człowiek taki jak reb Iciele, zawsze otoczony rodziną, przyjaciółmi,
           kupcami, rzadko bywał sam, chyba że zamknął się w swoim kantorku i nikogo
           do siebie nie wpuszczał. A przecież dręczyło go jakieś poczucie samotności – aż
           do momentu, gdy w jego życiu pojawił się Jankew.
             Reb Iciele nie potrafił tego wyjaśnić. Oczywiście Bociany przyczyniały się do
           więzi między nimi, ale to nie one sprawiały, że tak łatwo rozmawiało mu się z tym
           chłopakiem. Nie wstydził się też ujawnić mu swoich mrocznych stron, otwierał
           przed nim swoją uciemiężoną duszę i znajdywał ukojenie w spojrzeniu tego
           chłopaka, w którym nigdy nie było potępienia, a jedynie badawcza ciekawość
           jakby wraz z reb Icielem zapuszczał się w tę bolesną podróż w głąb wewnętrznych
           zawikłań, poczucia winy… w gąszcz niewypełnionych obowiązków, niespełnionych
           pragnień. Czasami dopuszczał do siebie myśl, czy jego rodzony syn, gdyby go
           posiadał, umiałby go tak dobrze zrozumieć jak Jankew. Nie ujawniał tego przed
           chłopcem, ale każda chwila, w której ten pojawiał się w jego kantorku, była dla
           niego niczym święto.
             Dlatego reb Iciele udawał, że nie słyszy, co pan Moris mówi i starał się
           zapomnieć o swoich własnych podejrzeniach. Kiedy ostatnio, w związku z nie-
           szczęściem, jakie przytrafiło się córce jubilera, pannie Polci, pan Moris przyszedł
           z kolejnymi donosami na Jankewa – reb Iciele tak się zezłościł, że pokazał mu
           drzwi. Tak daleko reb Iciele nigdy się nie zapędzi w podejrzeniach wobec Jan-
           kewa. Za dobrze go znał.
             Sam reb Iciele przeszedł znaczną metamorfozę od czasu, kiedy Jankew za-
           czął dla niego pracować. Należał do śmietanki towarzyskiej w mieście. Z Żydami
           zadawał się tylko przy okazji interesów i w synagodze w czasie świąt. On sam
    274    należał teraz do partii politycznej – był członkiem honorowym Agudy. W konse-
   269   270   271   272   273   274   275   276   277   278   279