Page 275 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 275

kwencji jego nienawiść do żydowskiej lewicy stała się jeszcze większa, jeszcze
             bardziej zajadła i bezwzględna.
                W żaden sposób nie przekładało się to jednak na jego stosunek do Jankewa.
             Nawet teraz, kiedy wszystko było dla niego wiadome. Musiał jednak wezwać go do
             siebie. Inaczej nie mógł postąpić. Wszyscy jego pracownicy byli świadkami tego,
             jak Jankew wybiegł ze sklepu i przyłączył się do demonstracji. A on, reb Iciele,
             musiał spojrzeć prawdzie w oczy i postąpić wbrew sobie – przeciw Jankewowi.
                Reb Iciele nie zaprosił Jankewa, by usiadł, kiedy ten wszedł do jego pokoju. Ale
             też nie przeszedł od razu do zasadniczej kwestii, w każdym razie nie bezpośrednio.
                – Zaprosiłbym również naszego wspólnego przyjaciela, Barucha Wajskopa
             – zaczął powoli. – Koniec końców to on cię polecił. Poprosiłbym go, aby osądził
             tę sprawę, ale, jak zapewne wiesz, Baruch opuścił Łódź w wielkim pośpiechu…
                – Baruch? – wymamrotał Jankew.
                – O niczym nie wiesz? Rozumiem. Nie wypada mu zapewne nadal… przyjaźnić
             się z tobą.
                – Jak to nie wypada? – Jankew przybliżył się o krok do biurka reb Icielego.
                – Dziwi mnie, że o niczym nie wiesz. Cała Łódź o tym mówi. Wiesz przecież,
             jak ludzie lubią karmić się obmową i plotkami. Pan Moris sugerował mi nawet,
             że znałeś się z tą dziewczyną.
                Jankewowi zaparło dech. Nieproszony, opadł na wolny fotel naprzeciw reb
             Icielego. Wewnętrzny głos wołał w nim: „Teraz musisz przymusić się do aktorstwa!
             Udawaj… musisz! Zachowaj obojętność na twarzy!”
                Podniósł wzrok na reb Icielego.
                – Proszę, niech mi pan powie, co się stało – wydobył z siebie ochrypły głos.
                Reb Iciele patrzył Jankewowi prosto w twarz.
                – To paskudna historia. Nie wezwałem cię tutaj, aby z tobą plotkować... W każ-
             dym razie ta dziewczyna była mocno rozbestwiona, miała coś tam zmajstrować
             z jakimś bałuckim chuliganem i on ją nieźle załatwił, rozumiesz mnie… Rodzice
             potajemnie wyjechali z nią do Wiednia… No i po sprawie… Potem przyszła wia-
             domość, że ta mała jest w kiepskim stanie… Tak, okazało się, że Baruchowi też
             zawróciła w głowie. Gadają na mieście, że… jak to się dziś mówi, on zakochał
             się w niej na umór. Zabrał się i pojechał do Wiednia… A teraz, wróćmy do tego,
             co mnie gnębi… Tak, to dla mnie przykra, paląca sprawa. Powiedz mi prosto
             w oczy: do jakiej partii należysz?
                Jankew całkowicie stracił poczucie rzeczywistości. Jakby zapadł się w głęboką,
             czarną dziurę i stamtąd odpowiadał reb Icielemu, ale nie swoim głosem, tylko
             tym innym, który wydobył się z niego, gdy umarł Joel.
                Reb Iciele kontynuował:
                – Pamiętasz ten warunek, który ci postawiłem, he? Masz teraz wybór: albo
             zostajesz u mnie, albo zostajesz w swojej partii.
                Mózg Jankewa pracował gorączkowo. Próbował przypomnieć sobie ostatnie
             swoje spotkanie z Polcią, ale nie mógł. Pamiętał tylko sofę, jej ciało naprzeciw   275
   270   271   272   273   274   275   276   277   278   279   280