Page 264 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 264
się szybko tej tory . Czekam na kartę mobilizacyjną.
26
Wzdrygnęła się. Pobladła.
– Jakie to dziwne – wybełkotała. – Jestem patriotką… ale w tym wypadku
nie chcę, aby pan szedł na front.
– Ja też nie chcę…
Zanim dokończył zdanie, ona już była przy nim, jej ciało napierało na niego,
oczy rozwarte i rozżarzone znalazły się na wprost jego oczu. Ramionami mocno,
ze wszystkich sił oplotła jego szyję, niemal uwiesiła się na nim.
– Nic na to nie mogę poradzić – wyjąkała. – Kocham cię… Nie chcę, żeby
coś ci się stało!
Zaczęła chlipać, głowę przycisnęła do jego piersi.
Poczuł słabość w członkach, tak, jakby chciał upaść przed nią na kolana.
Położył dłonie na jej włosach, ujął jej twarz.
– Dziękuję… – szepnął.
Uniosła wilgotne, słone od łez wargi do jego ust.
– Zrobię dla ciebie cokolwiek zechcesz – wyszeptała te słowa prosto w jego
usta i przycisnęła do nich swoje wargi.
– Nie chcę… nie potrzebuję, abyś robiła coś dla mnie – oddał jej pocałunek,
a palce zanurzył głęboko w czarnej plątaninie jej włosów.
– Chcę… chcę, żebyś był tym moim pierwszym… i tym ostatnim ukochanym
– jej głos ciężko, głęboko zapadł mu w serce.
Nie chciał być jej pierwszym i ostatnim ukochanym. W ogóle nie chciał być jej
ukochanym. Tak łatwo stracić głowę i przestać być kapitanem swojego statku.
Ona, jej drobna i szczupła postać, panowała nad nim całkowicie… Oczywiście,
ona nim kierowała… Ponieważ jego własne nogi niosłyby go gdzieś w dół po
schodach…
I oto leży nad nią na sofce. Patrząc na nią, widzi Sonię, krawcową, aktywistkę
partyjną, z którą spędzał noce. Kiedy pierwszy raz próbował pocałować Sonię,
odepchnęła go od siebie.
– Muszę uczynić panu poważny zarzut, towarzyszu Polin – powiedziała mu.
– Władzy odbiera się kapitał, wojna szaleje, na Bałutach małe dzieci umierają
z głodu, a panu takie rzeczy w głowie? – Ale potem też chciała dla niego „zrobić
wszystko”.
Zarówno w Soni, jak i w Polci szukał jej – Matki Ziemi z jasnymi warkoczami,
która uciekła od niego.
„Moją dewizą było – nie krzywdzić nikogo…” – jakiś głos jak przez tubę
kpiarsko dudnił mu w głowie.
Teraz, jadąc do domu na Pesach, Jankew wziął prezenty dla mamy i sióstr
– a do tego, tym razem dla każdego, parę nowych butów. Kiedy przybył do
264 26 Tora tutaj jest synonim wiedzy i umiejętności.