Page 263 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 263
milczała. – Dlatego, że ja panu powiedziałam… poinformowałam, że kocham
pana… chce mnie pan ukarać?
Zagryzł wargi, a ona stała się bardziej zuchwała.
– Jeśli przemilczałabym to, pozostalibyśmy przyjaciółmi, tak? Dlaczego ludziom
nie pozwala się mówić o dobrych uczuciach, które czują?
– Proszę mi wybaczyć – wybełkotał. – Przepraszam. – Próbował uwolnić
ramię z jej dłoni.
Nie pozwoliła mu.
– Nie wybaczę panu. Musi pan pójść ze mną na górę. Przyrzekam panu, że
już więcej nie będę… nie będę się wygłupiać. Będziemy razem czytali…
I znowu wszedł na górę do jej pokoju. Jak zwykle pili herbatę, chrupali ciastka,
czytali i rozmawiali o książkach.
Panna Polcia naprawdę była oczytana, inteligentna, wykształcona i rozmowa
z nią była zajmująca. Pozwoliła mu nawet zapomnieć o wojnie… o troskach…
o obowiązkach. Ale miała zbyt błyszczące czarne włosy i zbyt głębokie, czarne,
zachłanne oczy. Miała gibką figurę, drobne, kształtne stopy i kocią zwinność
w ruchach. Każdy jej ruch, każdy gest jasnych, małych dłoni ze smukłymi, długimi
palcami, kiedy coś tłumaczyła, przywoływał go do siebie gorącym, stęsknionym,
głęboko skrywanym wołaniem ognia, który tlił się w jej pozornie zimnym, tajem-
niczym ciele.
Aby zachować jasność myśli, sprowadził rozmowę na twardy, chłodny grunt.
Przyszły mu na myśl realia zewnętrzne i mówił jej o sytuacji społecznej, o rewo-
lucji w Rosji, o wojnie z bolszewikami, która wybuchła z powodu granic. Do tej
pory nigdy nie poruszał z nią tych tematów. Teraz też nie miał żadnego powodu,
aby to robić, poza tym, że chciał jej przynajmniej w jakiejś mierze ukazać tę
rzeczywistość, aby przejrzała na własne oczy.
Teraz to on nie przestawał mówić. Im mocniej to wołanie jej ciała buzowa-
ło w jego członkach, tym bardziej rozpalał się w swojej wzniosłej przemowie
o rozbudzonych nadziejach milionów, o nowych czasach, które nadchodzą,
czasach sprawiedliwości, prawdziwej miłości braterskiej, przyjaźni między na-
rodami i przyjaźni nasyconych dzieci. Otworzył nawet serce przed nią i opo-
wiedział jej o swojej trosce związanej z wojną między Polską i Związkiem
Radzieckim.
– Tak – tłumaczył jej – jestem dokładnie takim samym dobrym patriotą pol-
skim jak pani, panno Polciu… Dlatego czuję się rozdarty… Mam na myśli zarówno
Polskę, jak i ZSRR. Bo tam, w Związku Radzieckim buduje się teraz nowe życie,
pierwszy na tak wielką skalę eksperyment. I rozumie pani… Ciężko mi będzie pójść
do polskiej armii i walczyć przeciw Armii Czerwonej, armii chłopów i robotników…
Panna Polcia zmierzyła go wzrokiem.
– Pan? Do walki?
– A co tak się pani dziwi? – uśmiechnął się. – Uważa pani, że nie wyglądam
na poważnego żołnierza? Nie szkodzi. Większe ślamazary ode mnie wyuczyły 263