Page 257 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 257
od razu szła do Jankewa. Sprzedawcy rzucali w jej stronę karcące spojrzenia,
a kiedy Polcia mijała ich, wychodząc ze sklepu, wołali za nią:
– Proszę pamiętać, panno Polciu, powiemy mamusi, że panna flirtuje z ka-
walerami!
Po czym nadmiernie słodkimi uśmiechami próbowali przykryć fakt, że czuli
się mocno zranieni.
Nie trwało to długo, a już panna Polcia zaprosiła Jankewa, aby przyszedł na
górę zobaczyć jej bibliotekę. Ku jej zaskoczeniu, on długo nie odpowiadał, a gdy
wreszcie to uczynił, bezsilnie wzruszył ramionami.
– Nie czytam po polsku.
Zachował się skandalicznie, wbrew dobrym manierom. Ona jednak opanowała
się i zaproponowała:
– Ja panu poczytam. Polską poezję można śmiało przyrównać do rosyjskiej
- zapewniła.
Ale on pokręcił głową.
– W środku dnia nie czytam poezji. – Powiedział to z ledwo, ledwo widocznym
uśmiechem i dodał: – Nawet tej w jidysz. Za dnia muszę być przytomny, a poezja
często upaja mnie.
To wytłumaczenie spodobało się jej, ale zrobiła jeden ze swoich normalnych
grymasów:
– Phi… jidyszowa poezja! Na pewno jakieś wypociny staruchów!
– Nie, wypociny młodych – Jankew uśmiechnął się szeroko – ale ze starą
tradycją.
Liczył na to, że Polcia jeszcze trochę bardziej się zdenerwuje, a on wtedy
uwolni się od szukania wymówki, żeby nie iść do niej na górę. Nie miał ochoty
przekonywać jej do jidysz. Nie miała pojęcia o tym języku, a jeszcze mniejsze
pojęcie miała o żydowskim życiu w ogóle. Nie uważał się za rycerza, który jest
w stanie uwolnić śpiącą królewnę ze szklanego pałacu.
Ale Jankew nie znał panny Polci. Nazajutrz, kiedy po pracy wyszedł ze sklepu,
zobaczył ją stojącą na dworze. Czekała na niego. Chciał szybko przebiec ulicę,
ale ona złapała go za ramię i siłą zaprowadziła do siebie.
Weszli do komfortowego, dużego mieszkania ozdobionego tiulowymi zasło-
nami, masywnymi meblami na wysoki połysk oraz lśniącymi lustrami i żyrando-
lami. Panna Polcia poprowadziła Jankewa długim korytarzem, w którym po obu
stronach znajdowały się rozwarte drzwi, prowadzące do kolejnych pomieszczeń.
Framugi niczym ramy na obrazach okalały roztaczającą się perspektywę na
mniejsze i większe pokoje, udekorowane oprawionymi w złoto obrazami, rzeźbami,
porcelaną, gobelinami, dywanami, stojącymi tu i tam sofkami oraz szafeczkami.
Jankew nie mógł się nadziwić, w jaki sposób jedna trzyosobowa rodzina może
mieszkać w tak wielkim mieszkaniu i czuć się przytulnie.
– Tatuś i mamusia zostali zaproszeni na kolację – poinformowała go panna
Polcia. – Jesteśmy, dzięki Bogu, sami. Tylko niania jest w kuchni. 257