Page 248 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb „Między miasteczkiem i Łodzią. Opowieść o miłości”.
P. 248

luzem – to zależało od tego, z kim miał sprawę do załatwienia i gdzie się w da-
           nym momencie znajdował. Chociaż obecnie rzadko zaglądał do sztibla czy bejt
           midraszu, miał ogromne poczucie winy, a serce szarpała mu tęsknota do tych
           wspaniałych czasów w jego życiu, gdy w pełni był Żydem.
             Jankew od razu mu się spodobał. Reb Iciele poczuł taką z nim bliskość, jakby
           ten był jego krewnym. Nie tylko dlatego, że Jankew pochodził z Bocianów, rodzin-
           nego sztetla, gdzie rodzina reb Icielego zapuściła korzenie, ale także dlatego, że
           widział w nim pokrewną duszę, młodego człowieka, który o wiele śmielej niż on
           przekroczył pewne granice – zapewne dlatego, że był młodszy – ale podobnie
           jak on nie czynił tego z lekkim sercem. Mógł z tym chłopakiem rozmawiać za-
           równo językiem rodem z bejt midraszu, jak i językiem nowoczesności. Chociaż
           miał niewiele wolnego czasu, Jankew ujął go tak bardzo, już podczas pierwszego
           spotkania, że od razu uciął sobie z nim pogawędkę o chasydyzmie, rozgadał się
           o Mendlu z Kocka , a kiedy usłyszał, że Jankew gra w szachy, zaprosił go na
                          14
           partyjkę w najbliższy szabas po Hawdali.
             Reb Iciele miał wysokie czoło uczonego, wyraźnie zarysowaną linię ust, spi-
           czastą brodę, a jego mądrość emanowała nie tylko z oczu, ale z całej sylwetki
           i sposobu zachowania. Nie miał dzieci, ale buzowały w nim niewyżyte uczucia
           ojcowskie. Dawał temu wyraz w tym, jak traktował tych, którzy zwracali się do
           niego o pomoc. Wziął pod swoje skrzydła także Jankewa.
             – Nie ma takiej rzeczy, której nie zrobiłbym dla ciebie – oświadczył Jankewowi
           po jakimś czasie. – Zawsze mów mi, kiedy będziesz czegoś potrzebował.
             I rzeczywiście, od razu poszedł do sąsiedniego pokoju swojego prywatnego
           mieszkania, obok kantoru, i jak kiedyś Baruch, tak teraz on ukazał się wkrótce
           z powrotem, niosąc na drążku nowoczesny garnitur.
             – Masz, przymierz to – zaproponował Jankewowi.
             Jankew zarumienił się.
             – Dziękuję… ale nie jest mi potrzebny…
             Często słyszał od ludzi takie propozycje. Chciano zrobić coś dla niego, ubrać
           go, polepszyć jego położenie, wspomóc go tym lub tamtym. Obmierzło mu to
           i wprawiało w stan irytacji. Cóż takiego w nim było, co powodowało, że ludzie
           patrzyli na niego jak na biedaka? To go zawstydzało, nie rozumiał, czy coś jest
           z nim nie tak. Często, nie chcąc urazić czyichś dobrych intencji, nie potrafił od-
           rzucić uprzejmości, którą chciano mu wyświadczyć.
             Znajomość z reb Icielem, podobnie jak z Baruchem Wajskopem, była dowo-
           dem na to, że idea podziałów klasowych rozmyła się, a rozgraniczenie między
           „my” i „oni” się zatarło. Przecież on, Jankew, powinien nienawidzić reb Icielego
           – wroga klasowego, który nie traktował godnie swoich pracowników, czym często



           14   Menachem Mendel Morgenstern z Kocka (1787–1859) – cadyk z Kocka, jeden z najwybitniej-
    248      szych przywódców chasydyzmu.
   243   244   245   246   247   248   249   250   251   252   253